PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=395846}

Silent Hill: Apokalipsa

Silent Hill: Revelation 3D
2012
5,1 34 tys. ocen
5,1 10 1 34121
3,4 11 krytyków
Silent Hill: Apokalipsa
powrót do forum filmu Silent Hill: Apokalipsa

Nikomu chyba nie trzeba robić wykładów na temat tego, jaki poziom prezentują sobą ekranizacje gier. Większość z nich to pozycje, jakie fani growych oryginałów wstydzą się komukolwiek pokazywać, inne to zwykłe przeciętniaki, wyróżniające się tylko i wyłącznie marką. Było jednak również kilka filmów, które można było z czystym sumieniem polecić i które budziły u mnie - po premierze bardzo dobrego Księcia Persji - nadzieje na tendencję wzrostową. Najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie był tu zdecydowanie pierwszy Silent Hill. Najlepsza jak dotąd ekranizacja, z sensownie skonstruowanym scenariuszem, świetną fabułą i dopiętym niemal na ostatni guzik wykonaniem (mgła!). Z jego kontynuacją wiązałem więc spore nadzieje. Teraz zastanawiam się, jak mogłem być taki naiwny.

Trudno mi powiedzieć, od czego zacząć przy omawianiu tego antydzieła, znanego u nas pod tytułem Silent Hill: Apokalipsa (tłumaczenie, choć całkowicie błędne, okazało się prorocze - film pogrzebał kiełkującą filmową serię SH, rozpoczętą przecież tak dobrze). Na pierwszy ogień powinna chyba pójść fabuła i scenariusz. W skrócie - główna bohaterka, znana skądinąd z trzeciej części gry Heather, zostaje zmuszona stawić czoła własnej przeszłości (oraz Silent Hill) po tym, jak niedobitki znanego z poprzedniego filmu kultu (chyba - bo rozmaite nieścisłości, do których sobie zaraz dojdziemy, nie pozwalają postawić sprawy zbyt jasno) wpadają na jej trop i porywają jej ojca. W wyprawie towarzyszy jej tajemniczy Vincent, a im dalej toto trwa, tym bardziej można załamywać ręce nad piętrzącymi się bzdurami i logicznymi dziurami.

Te można w sumie podzielić na dwie kategorie - pierwsza to rozmaite bzdety nie mające sensu same w sobie. Weźmy na przykład numero uno - Vincenta. Od samego początku przyczepia się z jakiegoś powodu do Heather i z jakiegoś powodu pakuje się z nią z bagna w szambo, godząc się przykładowo - ot, tak - na podwózkę do Silent Hill. Ja rozumiem, że on ma swoje powody, by ją tam ściągnąć - ba, domyślałem się tego niemal od początku - ale czy to nie powinno było wzbudzić podejrzeń Heather? Nieee, nie wzbudza - to dla niej normalne, że przypadkowe osoby godzą się oddawać nieznajomym niebagatelną przysługę i narażać życie. No i dowiadujemy się - co za szok - że Vincent robił to wszystko z nie do końca szlachetnych pobudek, ale mu się w międzyczasie odwidziało. Dlaczego? Ponieważ "poznał Heather i zobaczył, że nie jest zła". Że kurna co cholera ja cię pierdzielę? Zamienił z nią parę zdań, spędził razem może z dziesięć minut - i już ją tak dogłębnie poznał i spenetrował, że lata indoktrynacji poszły się je... kochać? To jedna z najgłupszych rzeczy, jakie usłyszałem w filmie. A co jest w tym najbardziej tragiczne? To, że Vincent to tylko zgniła wisienka na szczycie skisłego tortu. Bzdur jest o wiele więcej, małych i dużych. Zresztą nie wiem, jak mam to dosadnie ująć - tak naprawdę cały film, od początku do końca, sprawia wrażenie mocno chciejskiego i sztucznego widowiska. Akcja pędzi do przodu na złamanie karku, brak tu jakiegokolwiek rozwoju postaci, wszystko sprowadza się do biegania Heather od wciśniętej na siłę osoby do wciśniętej na siłę osoby, z których rola każdej polega na wyrecytowaniu zadanej kwestii. Wszystko to jest takie nienaturalne, wyreżyserowane na siłę i zwyczajnie nieprzekonujące, że ciężko się toto ogląda, po prostu. Wystarczy tylko podać czas seansu - godzina i dwadzieścia minut. Niejeden obejrzany przeze mnie film animowany, adresowany przede wszystkim do dzieci, trwał dłużej i miał lepiej skonstruowany scenariusz! Aby dopełnić obrazu nędzy i rozpaczy, są nawet w SH:A sceny, które nie wiadomo, co tam robią i stanowią tylko modelowy przykład marnowania czasu poświęconego na produkcję - za przykład niech posłuży scena w "magazynie manekinów". Męczy mnie ponadto całe mnóstwo innych, drobnych spraw, które nie mają żadnego sensu. Dlaczego jedni kultyści w SH muszą nosić maski przeciwgazowe i giną natychmiast, jeśli je zdjąć - a inni mogą sobie chodzić bez masek i nic im nie jest? Co to za debilny pomysł z tą pieczęcią Metatrona i "pokazywaniem prawdziwego oblicza" - czemu to miało służyć, poza pokazaniem marnej jakości stworów? Dlaczego kult, który w poprzedniej części został wybity, ma się dobrze - i może sobie spokojnie latać po całym mieście, podczas gdy poprzednio musiał się ukrywać w kościele, by móc się ochronić przed Otherworldem? Dlaczego Heather i jej ojciec co pół roku się przeprowadzają i zmieniają nazwisko, a jej samej nie interesuje nawet, po co to? Dlaczego Leonard wziął Heather na barana, zamiast ją po prostu zabić? Dlaczego... ech, nie chce mi się już nawet gadać.

Druga zbieranina bzdur wynika z kompletnej olewki tego, co działo się w poprzednim filmie. Nowy reżyser zamierzał chyba na siłę pozmieniać, co się dało, by upodobnić adaptację do gry - co zresztą wyszło mu nieudolnie (do tego też sobie zaraz dojdziemy - dobrego nigdy za wiele). Przywrócił przez to do życia wyraźnie wybity w finale kult, który nagle z jakiegoś powodu zajmuje się czymś zupełnie innym - jest coś przebąkiwane o powołaniu do życia ichniego Boga, mimo że nie było o tym ani słowa w pierwszym Silent Hill. A i nawet tutaj się reżyser i scenarzysta zdecydować nie mogli, więc ów motyw Boga tak naprawdę się przeplata ze znanym z SH bełkotem o wiedźmach i zemstą na Alessie. Sensu to nie ma za grosz. Heather jest normalną dziewczyną i pod koniec filmu łączy się ze swoją "mroczną połową", mimo że w finale SH widać było wyraźnie, że Sharon została opętana przez Demona. Kult, który - co już wcześniej wspomniałem - chował się wcześniej do kościoła z obawy przed Otherworldem, teraz rozpanoszył się po całym mieście i Otherworld przestał mu nagle wadzić. Jak się okazuje (Vincent), mogą nawet w tych warunkach wychowywać latorośl. Pojawiają się też wymyślone sceny z Alessą robiącą w mieście demolkę, mimo że coś podobnego w pierwotnej historii nigdy nie miało miejsca. Zresztą, występ Alessy we własnej osobie (pod postacią dorosłej, poparzonej kobiety), też nie ma miejsca - ta postać Alessy po prostu przepadła w nicości. Syrena powraca, chociaż według tego, co wiemy z poprzedniego filmu, nie powinno już jej być. Motywacja, dla której powstała Sharon, też została olana - w SH:A opowiedziano kompletnie inną historyjkę. I tak dalej, i tak dalej.

Gra aktorska to po prostu pomyłka. Zresztą nie, zmieniam zeznania - nie jestem pewien, czy należy tu winić przede wszystkim aktorów, bo przy takim scenariuszu, jaki mieli do odegrania w tym filmie, nie da się chyba stworzyć dobrej kreacji aktorskiej. Nie ma nawet ku temu okazji (szczególnie jeśli występuje się tylko w dwóch, trzech scenach - vide Douglas czy Claudia). No bo, jak można odegrać porządnie rolę, gdy główna bohaterka gna po prostu przed siebie i spotyka kolejne osoby, które jak z pudełka wyskakują, gdy wyrecytować jej zadane kwestie? Nie ma tu żadnej ciągłości fabularnej - Heather idzie przed siebie w zasadzie wiedziona przypadkiem. A kiedy aktorzy muszą na przykład rzucić kwestię "nadchodzi Ciemność" w momencie, gdy na planie gasną światła, nie dziwię się, że ludzie w odpowiedzi wybuchają śmiechem, a na myśl nasuwa się im sławetna kwestia Stuhra z Seksmisji.

Jedyne, co stoi tutaj na w miarę przyzwoitym poziomie, to efekty. Mgła nadal robi wrażenie, sceneria Silent Hill również. Z potworami jest już jednak gorzej - przynajmniej w niektórych wypadkach, jak z owym stworem w magazynie manekinów, albo z fatalną imitacją Misjonarza, w którą - nie wiedzieć, czemu - zmienia się Claudia.

Jeśli zaś chodzi o adaptację, to... no, jest źle. Owszem, nadal można się tu natknąć na rozmaite smaczki i oka puszczane do fanów oryginału - jak choćby tożsamość kierowcy ciężarówki, który zgarnął naszych bohaterów w finale, albo ujęcie konwoju więziennego na sam koniec filmu - ale generalnie to reżyser bardzo swobodnie traktuje motywy z oryginału. W kwestii potworów panuje totalne "róbta, co chceta" - w jedynce też się to pojawiało, ale nie było tak uciążliwe. Kiedy się widzi Piramidogłowego, staczającego pojedynek z Claudią w obronie Heather, można się złapać za głowę i zapłakać. Zresztą, to drobiazgi - najgorsze jest to, że panu Bassettowi po prostu brak subtelności. W growym oryginale przechodzenie pomiędzy normalnym światem, a Silent Hill, nie było wyraźnie widoczne. Nie sposób było powiedzieć, kiedy Heather w SH3 była jeszcze w normalnym świecie, a kiedy już w Silent Hill (nie mówię o mieście). W filmie natomiast atakują ją (oraz widza) różne halucynacje, a otoczenie zmienia się na jej oczach. Tu zresztą warto wspomnieć o jednym z elementów, obecnych już w pierwszym Silent Hill, którego nie przestałem nienawidzić - tym kretyńskim pomyśle z płatkami odpadającymi od ściany. Jak już wcześniej, gdzie indziej, pisałem - w grze zmiany były niewidoczne, co powiększało atmosferę tajemnicy i pobudzało wyobraźnię. A tutaj? Łopatologia stosowana.
Postacie z gry potraktowano na jeszcze większego odczepnego, niż postąpiono z Lisą w jedynce - Douglas ginie, ledwie się pojawia (co zresztą eliminuje sensowny sposób, w jaki Heather dostała się do miasta Silent Hill - i w zamian wstawia durny, z podwożącym ją Vincentem), Claudia pojawia się na ekranie przez góra pięć minut, a grająca ją Carrie-Anne Moss nie ma przez ten czas wiele do zagrania (patrz jeden z powyższych akapitów).

Silent Hill: Apokalipsa to porażka. Irytująca tym bardziej, że miała być kontynuacją bardzo dobrze rozpoczętej serii. Tymczasem okazało się, że seria została pogrzebana już z drugą częścią. A ja znów utraciłem nadzieję na tendencję wzrostową wśród "growych filmów". Jak stoi napisane w tytule tematu - zgasło światełko w tunelu.

ocenił(a) film na 2
Der_SpeeDer

Trudno się nie zgodzić z całością, jednak dwie rzeczy trzeba sprostować. Tytuł jest przetłumaczony prawidłowo, to rzadkość u nas, ale jednak jest to w pełni prawidłowe tłumaczenie. Tytuł wszak nawiązuje do ostatniej księgi nowego testamentu, który hamerykanie zwą księgą objawienia, a my zwyczajowo z greckiego apokalipsą. To, że film minimalnie nawiązuje do swojego tytułu (w zasadzie to tak od niechcenia w końcówce), to nie wina tłumaczy.

Druga rzecz to fakt, że ta seria została już pogrzebana przez pierwszą część i to nie dlatego, że to był zły film (dobry też nie był), ale dlatego, że historia została tak bardzo zmieniona, że albo można ją kontynuować jako "standalone" w zupełnie inną stronę, albo w ogóle. Seria Silent Hill to opowieść o kulcie i mieście. Film to opowieść o dziewczynce i bestialskich praktykach pewnej grupy chrześcijańskich idiotów. Tego nie da się już połączyć w całość czego efektem jest SH: Apokalipsa. W filmie całe uniwersum jest skupione na Alessie, bez niej nie istnieje. W Serii Alessa to tylko pewien rozdział który wynika z właściwości miasta i działalności kultu. To jest główny problem dlaczego druga część filmowa nie miała się prawa udać.

ocenił(a) film na 3
SadoMisio

Co do drugiego punktu - nieprawda. Historia Jamesa Sunderlanda z drugiej części Silent Hill wcale nie jest powiązana z wątkiem Alessy i zmienia samo Silent Hill niejako w miejsce pokuty. Dowód na to, że można wysmażyć historię osadzoną w tym uniwersum, a wcale nie łączącą się z kultem. Do tego historię bardzo dobrą (bo temu, że fabularnie SH2 jest zdecydowanie najlepszy z całej sagi, nikt zaprzeczyć uczciwie nie może). Tak więc nie zgadza się - to reżyser popełnił błąd, próbując na siłę upodobnić toto do gry.

ocenił(a) film na 2
Der_SpeeDer

To teraz jeszcze raz przeczytaj to co ja napisałem. "(...)Seria Silent Hill to opowieść o kulcie i mieście.(...)W Serii Alessa to tylko pewien rozdział który wynika z właściwości miasta i działalności kultu.(...)". Gdzie ja napisałem, że to ma jakieś powiązanie z wątkiem Alessy? To film jest nierozerwalnie jest związany z Alessą bo nic po "ciemnej" stronie miasta nie dzieje się bez niej. Teraz wyobraź sobie Jamesa, który wchodzi w filmowy świat miasta, i co... i nic - jak Christopher czy Gucci po prostu zobaczy ruiny opuszczonego miasta.
Gucci zapewne bywał tam wielokrotnie, nawet Cybil była wcześniej w Silent Hill i nic się nie działo, bo "Alessa" nie miała w tym, żadnego interesu. Dlaczego jednak w grze James wkracza do miasta i to się zmienia. Dlatego, że jest winny? Niezupełnie. Dlatego że działalność kultu obudziła to miasto do drugiego życia, w którym jego wina może stać się jego rzeczywistym koszmarem. Dla Angeli to miasto jest jej koszmarem, a dla Ediego jeszcze innym. Jednocześnie w tym samym mieście rozkwita nowa wersja kultu i dla nich też się nic nie dzieje niespodziewanego. Vincent ma sporo za uszami, ale jakoś nikt go po mieście nie ściga.

W filmie istnieje normalny świat, albo świat zemsty Allesy. W grze istnieje tylko jeden świat - rzeczywisty, ale ta rzeczywistość może być inna dla każdego. DLatego napisałem, że film można kontynuować tylko jako osobną historię (rozwinięcie 1 np dalsze losy Rose), albo w ogóle.

O preferencjach nie dyskutujmy choć uczciwie mogę powiedzieć, że dla mnie najlepsza jest historia z 3. Ot po prostu ją lubię najbardziej.

ocenił(a) film na 3
SadoMisio

"To film jest nierozerwalnie jest związany z Alessą bo nic po "ciemnej" stronie miasta nie dzieje się bez niej'

Nie.
Alessa w filmie, podobnie jak w grze, jest jedynie narzędziem w rękach Demona - i Silent Hill (stan rzeczywistości, nie miasto) jest domeną tego ostatniego. Z równym powodzeniem może się dobrać do innej postaci, bezpośrednio z Alessą nie związanej, ale która ma w sobie "ciemną stronę", którą ów Demon może podsycać.

"Dlatego że działalność kultu obudziła to miasto do drugiego życia, w którym jego wina może stać się jego rzeczywistym koszmarem"

Nie obudziła miasta - raczej sprawiła, że ów demon, którego czcili jako bożka, stał się aktywny. O ile nie działał tak naprawdę już dużo wcześniej, co jest możliwe. Samo miasto niewiele do tego ma - wydarzenia obserwowane w grach mają miejsce w innym wymiarze, w który postacie mogą zostać przeniesione nawet wtedy, gdy są daleko od Silent Hill (w sensie miasta).

"W filmie istnieje normalny świat, albo świat zemsty Allesy"

Zemsta Alessy już się dopełniła - powinni byli sobie dać z nią spokój i znaleźć inną osobę, którą Demon mógłby podręczyć.

Der_SpeeDer

Cóż, twórcy najlepiej by zrobili gdyby film Silent Hill opowiadał kompletnie inną historię niż gry, tak jak SH1, SH2 i SH4 nie są ze sobą powiązane i dobrze to wyszło. Scenarzysta mógłby wtedy w oparciu o znane z gry patenty stworzyć świetną historię, no ale po co, lepiej nawrzucać postaci, które z oryginałem mają wspólne co najwyżej imiona, pomieszać wszystko i stworzyć kupę.
A że Silent Hill to horror i ma fajne potwory i paskudny świat to co może zrobić hollywood? Oczywiście horror najprostszy z możliwych, z masą krwi i niczym poza tym.

Niestety obecnie Silient Hill jest zużytą marką i to nie tylko wina filmów, ale Konami, które bardziej kombinuje jak zrobić z SH kasę i oddaje kolejne gry studiom z Europy lub Stanów. Spójrzmy tylko, po ostatnim japońskim SH, a więc SH4: the room (może nie genialnym, ale przynajmniej było to coś nowego) wyszły: słaby Homecoming, przyzwoity Origins, bardzo dobry moim zdaniem Shattered Memories, i Downpour w którego nie grałem, ale z opinii widzę, że genialny raczej nie jest. Aha, i jeszcze book of memories, czyli kompletna kpina.

Wszystkim tym grom daleko do poziomu SH1, SH2, czy nawet "trójki". Shattered Memories jak wspomniałem uważam za bardzo dobrą grę, ale to bardziej remake niż prawdziwa część, ciekawy eksperyment, ale raczej jednorazowy. I tutaj pojawia się pytanie, może ktoś z Was zna na nie odpowiedź:

DLACZEGO KOLEJNEJ CZĘŚCI NIE MOŻE ZROBIĆ STARE JAPOŃSKIE STUDIO? Kiedy w końcu Konami wróci do korzeni? Oglądałem making of "dwójki" i jestem absolutnie pewien, że przy obecnej technice Ci twórcy mogą zrobić coś naprawdę niesamowitego, oni mieli wizję i konsekwentnie ja realizowali. Wie ktoś co się z nimi stało? Do niedawna jedyną osobą ze starej ekipy był Akira Yamaoka (a teraz i jego nie ma).