Czyli z braku nowego filmu z przygodami o Indianie, trzeba się zadowolić namiastką. Taką namiastką jest właśnie "Skarb narodów", film stworzony na bazie opowieści o Indym. Mamy ten sam zestaw bohaterów, mamy znów historię poszukiwania niewiarygodnego skarbu, a wszystko to w komediowo-przygodowej otoczce. Cage to jednak nie Ford, a Voight to nie Connery. No i scenarzyści nie ci. Historia jest całkowicie absurdalna, pomieszanie z poplątaniem przypominające bardziej jakąś platformówkę, a niżeli prawdziwy filmy. Jednak pomimo to, i ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, "Skarb narodów" okazał się zaskakująco udaną namiastką. Trzyma tempo, pełno jest scen zabawnych (choć czasami śmieszy nie to, co powinno) co wystarcza jako pretekst do spędzenia niespełna dwóch godzin w kinie.
W sumie "Skarb narodów" to całkiem udany film rozrywkowy. Choć raz Amerykanie zrobili coś lepiej od Francuzów (jeśli porównać "Skarb" z "Aniołami Apokalipsy").