Najlepsze słowo określające ten film. Goofy. Po prostu. Dla odmiany Corman nie adoptuje Poego, tylko kręci historię o krwiożerczej roślince.
Po pierwsze - kto do cholery wchodzi do kwiaciarni i przedstawia się zanim złoży zamówienie? Oczywiście, to jedna z postaci i widz musi jakoś go nazywać na własny użytek, ale... kto tak robi? Strasznie to było dziwne.
Nieważne - jest ta roślinka. Sklep się słabo sprzedaje, więc potrzeba egzotyczny asortyment. Pada na małą roślinkę, która trzeba karmić - jak się okazuje - krwią. Bohaterem filmu jest idiota dla którego opieka nad rośliną jest ostatnią szansą by zachować pracę, więc krew roślince oddaje. W jakiś sposób to przyciąga klientelę, więc presja na idiotę się zwiększa, więc ten nawet zamorduje jakiegoś bezdomnego by nakarmić roślinkę.
Ani to parodia ani film na poważnie. Wszystko tu jest sztuczne, od inscenizacji przez scenografię (kwiaciarnia o wiele zbyt pusta) na aktorstwie i tej krwiożerczej roślince kończąc... Cholera, widać było że to muppet i ktoś macha ręką spod stołu. Co ja gadam, muppety były przekonujące, ta roślinka nie jest taka.
Wiem, że nakręcono cały film w 2 dni i miał trafić do określonej, wąskiej grupy odbiorców... Ale to po prostu nie jest dobry film. On jest... goofy. Jedną nogą stoi w parodii, w drugą stara się nabrać temu poważniejszy charakter. Ostatecznie ani mnie to nie śmieszyło, ani nie wciągnęło. Ino się zastanawiałem, co ja do cholery oglądam. Jakbym wdepnął w japoński Internet.
4/10.