Ale niestety całkiem dobra akcja została na koniec spieprzona w sposób amerykańsko-koncertowy, że tak napiszę. Film przez dłuższy czas wydaje się poukładany, w miarę logiczny i sceny odgrywane nie powodują, że chce się ziewać. Powiedzcie tylko proszę - po jaką cholerę głowny bohater zdecydował się na tą strzelaninę w korku dziurawiąc jak sito wszystkie samochody i postronnych ludzi dookoła? Miał rozładowaną baterię w telefonie/radiu i nie mógł szybko poprosić o wsparcie z drugiej strony za korkiem? No i końcowa scena też klasyk - walka czarnego charakteru z białym, bo przecież taki deser nie mógł się należeć innemu, niż superglinie. Syreny policyjnych wozów, gdy już jest po wszystkim też obowiązkowe. Dobrze, że chociaż nie było oklepanego motywu w postaci napieprzania się na sam koniec po gębach w jakiejś fabryce, gdzie główny bohater spada z jakiejś wysokości. No i plus za to, że nie grała żadna policjantka z wyglądem modelki, która jest wytrenowana jak niejeden kaskader i wszystko wie i umie. Nie, żebym miał coś przeciwko, bo lubię dziewczyny :)