Jak wyżej. Brutalne zderzenie z rzeczywistością zafundował mi ten film. Ciężko opowiedzieć się jednoznacznie po którejkolwiek ze stron. Tu nie ma jednej racji, punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia i ta produkcja nam to uzmysławia jak mało który film. Z reguły mamy tę linię, która prowadzi nam za rękę z głównym bohaterem i podpowiada, że on ma racje. Tu tak nie jest, racje się ścierają i przykrym doświadczeniem może być dla nas odkrycie, że ten, na którego w pewnych momentach mówimy 'a to **** ma argumenty nie mniej ważne od naszych. W każdym razie jest to film w którym absolutnie nic się nie dzieje, jest tak stoicki, że można by odnieść wrażenie, że ktoś z kamerą towarzyszył Janowi Englertowi i że wcale nie jest to rola, tylko codzienne perypetie Pana Jana. W dużej mierze dlatego, że Englert funduje nam tu taki aktorski popis, że nie możemy wyjść z podziwu, a wszystko w taki stoicki, naturalny sposób. Zero szarży, zero podnoszenia głosu, zero tricków aktorskich. One Man Show.