Sam film mi się podobał, choć drażniło mnie to przemieszanie faktów. Rozumiem, że to tylko dlatego bo nie mogli zrobić wiernego scenariusza bo film by był zbyt długi, ale za mało było szaleństa Idgie, Ruth zawsze przecież była stateczną i spokojną dojrzałą kobietą, niby był wątek z wyrzucaniem jedzenia, ale położyli go kompletnie, nie było tygodnika Dot Weems no i sama Niny - zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam, przecież jasno powiedziane jest, że była dużą pełną kobietą o zupełnie innym usposobieniu.... :( Z drugiej strony jednak gdybym nie czytała książki to byłabym zachwycona filmem. Gorąco polecam.
Wiesz, mam bardzo podobne przemyślenia. Zresztą pewnie jak większość. Tyle, że ja najpierw obejrzałam film. Szczerze mówiąc po filmie, który mnie zauroczył nie wyobrażałam sobie stylu w jakim byłaby książka. Poza tym uważałam, że książka nie oddałaby uroku miasta, historii. Błąd. W momencie kiedy czytałam "Smażone zielone pomidory" przenosiłam się w zupełnie inny świat. Zdecydowanie na dłużej niż pozwala nam na projekcja. Mimo, że film był fantastyczny, jak poprzedniczka polecam książkę. Chociaż... na moim przykładzie, gdyby nie film, nie sięgnęłbym po lekturę ;)
ja mam inne odczucia.otoz po raz pierwszy film urzekl mnie bardziej niz lektura.az bylam zdziwiona.naprawde uwielbiam czytac i zazwyczaj to ksiazka jest lepsza jednak nie tym razem...mimo to polecam jedno i drugie:))
ja jednak wole ksiazke. Zawierala mnostwo opisow pozwalajacych wczuc sie w atmosfere miasta, przyjazni, lepiej oddawala relacje miedzy Ruth i Idgie, przemiane Evelyn. Gdybym obejrzala film bez znajomosci ksiazki, nie moglabym sie w nim odnalezc, nie rozumialabym wszystkiego.
Ogolnie film uwazam za dobry, ale moim zdaniem nie ukazuje takich emocji jak ksiazka.