Lema nie czytałam, a pierwszą ekranizację "Solaris" oglądałam w dzieciństwie i pamiętam jedynie ogromne wrażenie (każda fantastyczna historia je wówczas na mnie wywierała), ale żadnych szczegółów. Właściwie chciałam obejrzeć film Soderbergha bez obciążeń - jako dzieło osobne. Znając tego reżysera, można było założyć, że film będzie nosił jego indywidualne piętno. Faktycznie "Solaris" sprawia wrażenie osobistej wypowiedzi, a nie ekranizacji literatury. To chyba skutek wyeksponowania wątku miłości Rheyi i Chrisa. Jednak czy istotnie jest to historia miłosna? Mam wrażenie, że to raczej historia obsesji - tej odwiecznej, uwydatniającej się w obliczu śmierci najbliższych, dotyczącej przezwyciężenia śmierci. Dlatego Chris odkłada logikę na bok i desperacko chwyta się szansy na odzyskanie Rheyi, choćby to była jej kopia. Cały sztafaż sf służy tej historii - to przecież fantastyka od lat przekracza granice śmierci. Poza tym jest w tym filmie wyraźna obawa przed formą, jaką może przybrać pozaziemska inteligencja, która sama w sobie nie będąc groźną, może zaszkodzić człowiekowi świadomie albo nie. Jakkolwiek by było - w "Solaris" pozostaje tajemnicza. Nastrój tajemnicy budowany jest prostymi środkami: spojrzeniami bohaterów, hipnotyczną i nienachalną muzyką, powracającym widokiem falującej światłem powierzchni planety Solaris. Jest to zarazem spotkanie z tajemnicą śmierci, a może życia? Może chodzi o jedno i drugie. Dziwne zachowania Rheyi i jej samobójcza śmierć pozostają tajemnica jej charakteru. Kciuk Chrisa, który rozcięty raz krwawi, raz nie - istotny drobiazg, który również zmusza do zastanowienia się, czy chodzi o życie, czy śmierć. Właśnie dlatego polubiłam ten film. Można długo na jego temat rozważać. Jedyny zarzut, jaki w tym momencie chcę postawić Soderberghowi jest taki, że wybór Clooneya był tym razem zupełnie nietrafiony. Przy całej sympatii dla George'a - czasem graniczącej z uwielbieniem - nie sprostał tej roli. To aktor, który ma wypisaną na twarzy pewność siebie oraz zdrowy dystans do otoczenia i nie radzi sobie z rolą człowieka, który stracił grunt pod nogami.
Chris
Moim zdaniem Clooney w tej roli jest wystarczająco wiarygodny, aczkolwiek zbyt introwertyczny. Fakt, że ma silną osobowośc, lecz jest to tylko na plus dla wizerunku Chrisa...
Introwertyk Chris
Myślę, ze taki był właśnie pomysł reżysera na tę postać. Zresztą zgodny z koncepcją filmu, który bazuje na zanurzeniu się w świat przeżyć wewnętrznych. Jednak nadal się upieram, że Clooneyowi trochę przeszkadza aktorskie emploi człowieka czynu. Materia subtelnych przeżyć stawia mu opór - lekki, ale jednak opór.
Rheya
Nadal widzę przed sobą scenę, kiedy Chris odsyła w kapsule pierwszą Rheyę. W tym epizodzie poradził sobie niemal doskonale. Cały Chris stanął w ogniu walki pomiędzy sercem a umysłem, nie jestem odporny na takie widoki...
Oczy Rheyi
Tak, ta scena jest bliska doskonałości. Tu Clooney rzeczywiście sobie poradził - widz odczuwa bolesny ciężąr jego decyzji. Ja jednak najlepiej zapamiętam wyraz oczy Rheyi - to niedowierzanie i dziecięca bezradność, które powodują, że mięknę. Żaden melodramat mnie nie złamał, a tu wystarczył wyraz oczu, żebym roztopiła się jak rozgrzany wosk.
Oczy zawsze mówią prwdę. No prawie zawsze...
Gdyby istniała tradycja nagradzania wyrazu oczu, to pani McElhone bez specjalnego wysiłku dostałaby pokojową nagrodę Nobla. Dobrze, że takiej trzdycji nie udało się wszczepić ludziom. Zapytasz, dlaczego? To proste, jej następną nagrodą byłby użytkowy Oscar...