To czego zabrakło ekranizacji Soderbergha, czyli filozoficznych rozważań o człowieku wobec świata żyjącego w głębi kosmosu, w pewnym stopniu można znaleźć u Tarkowskiego. I na odwrót surowy, oszczędny i dość beznamiętny klimat emocjonalny rosyjskiego reżysera ( jak dla mnie bardzo słabe i ospałe aktorstwo też ) można odnaleźć w bardzo nostalgicznym, artystycznie i magnetycznie odmalowanym obrazie Soderbergha do tego pięknie oprawionym niezwykłą muzyką. Zarówno jedno i drugie swobodnie można odnaleźć w książce Stanisława Lema, a nawet dużo więcej, bo jak sam pisarz podkreśla - "Solaris" nie jest wdzięcznym tematem do ekranizacji, już prędzej widziałby jako materiał na film inne swoje dzieło sci-fi "Kongres futurologiczny". A jednak to "Solaris" tak fascynuje, tak głęboko porusza wyobraźnię i umysł, że wysmażono nam na taśmie filmowej aż dwie ekranizacje. Czy dobre to już oczywiście należy do indywidualnej oceny każdego z nas. Mi się podoba pomysł na podjęcie tak trudnego tematu jak "Solaris" uważam, że kino powinno stawiać sobie coraz wyższe poprzeczki, coraz większe wyzwania bez względu na efekt, bo ten, w przypadku ambitnego kina, nie powinien być nigdy obliczony na sukces. Szanuję Soderbergha, że się porwał i że w jakimś stopniu udało mu się. Bardzo podobał mi się klimat filmu, cała ta stacja, pulsująca planeta-morze, uczucia, wspomnienia, muzyka i o ile nie można powiedzieć ( pomimo wszystko ) o filmie jako bardzo udanym dziele, to nie potrafiłbym też powiedzieć, że miałem do czynienia z filmem bardzo słabym. Na uwagę załuguje też fakt, że pod obiecującym dla wielu laików płaszczykiem klasycznego s-f, wypłynęło kino ambitniejsze, na które nie warto przymykać oka :) i może dzięki takim właśnie zabiegom udaje się czasami przemycić tematy niebanalne, a może nawet zachęcic do przeczytania nieśmirtelnej "SOLARIS".