Nie ujmując umiejętności aktorskich Waltz'owi da się zauważyć, że antagonista "nowego Bonda" jest najgorszym (w złym tego słowa znaczeniu) spośród ostatnich począwszy od "Casino Royal". Nie mówię o grze Watlza, ale o zle napisanej postaci, miejscami żenującym. Sam motyw więzi między Franzem, a Jamesem jest żenujący, chciało mi się płakać, gdy poznałem motywację głównego oponenta Bonda.
Pomyślcie: Przez lata James zmagał się z tak wybitnymi arcy-wrogami jak Le Chiffre, czy Silva, stracił ukochaną Vesper, by na końcu zmierzyć się z osobą, która nie wzbudza respektu, najmniejszego strachu, a na dodatek chce się zemścić za błahostki z przeszłości i przy okazji zapanować nad światem. Chcę powiedzieć, że Franz przy takim skurczybyku jak Le Chiffre wypada blado.
prawda jest taka, że Blofeldowi to i Dominic Green by dokopał o Le Chiffre nie wspominając.
Dla mnie bzdurą było w ogóle wzowienie wątlu WIDMA i Blofelda, nawet jak na osadzenie go w dzisiejszych czasach. Całe WIDMO z Blofeldem na czele idealnie pasowalo do okresu zimnowojenngo. Akurat lata 60-te, to apogeum zimnej wojny.
Wystarczy popatrzeć na Waltza i na ucharakteryzowanego Donalda Pleasence. Waltz zrobiony jest tutaj na taką odseparowanego od rodziny zdziwaczałego ''wujka''. Natomiast Blofeld Pleasence'a to typowy inteligentny, bezwzględny szaleniec, maniak żądny przejęcia władzy na światem oraz jakby symbol kultury masowej, dawnych czasów. Taki komiksowy retro symbol.