Najnowszy film o Bondzie jest najbardziej "w starym stylu" ze wszystkich filmow z Craigiem. Kobiety, poscigi, zabawne sytuacje i dowcipkowanie... Plus medialnie rozdmuchana do granic mozliwosci rola pani Belucci (ktora pojawila sie na ekranie przez cale kilka minut), kot perski, niedosyt Waltza, poziom naciagania rzeczywistosci/szczescia Bonda/niedorzecznosci niesamowicie wysoki (ale dlatego wszyscy lubimy ta serie) i... Moriarty (fani Sherlocka beda sie automatycznie spodziewac Benedicta Cumberbatcha zamiast Craiga).
Generalnie ten film ogladalo mi sie najprzyjemniej ze wszystkich Craigowskich Bondow i ludzie z sali kinowej wychodzili zadowoleni.
Tak, mi sie bardziej podobalo. Nie jestem jednak jakas wielka fanka i koneserka Bonda i zdecydowanie wole starsze odslony od tej nowej koncepcji z Craigiem.
Mysle ze ci, ktorzy zachwycili sie Casino Royale nie beda raczej zadowoleni, a ci ktorzy wola wczesniejsze wersje beda sie cieszyc z powrotu do korzeni.