Przed seansem miałem obawy, głównie z powodu poprzeczki, którą zawiesiły
niepospolicie wysoko obejrzane wcześniej "Rogue Nation" i "Agent 47", lecz
ostatecznie opuściłem salę kinową w pełni zadowolony. Zgadzam się, że ten
wyraz ciągu 007 ustępuje poprzedniemu aktorstwem (najgorzej wypada Lea,
trupiobladodrewniana że idzie zemdleć oraz Andrew, równie zaangażowany
co w serialu Sherlock) oraz scenariuszem, lecz nadrabia to dezintegrująco
trafionym humorem i estetyką montażu. Muzyka na podobnym poziomie,
toteż wreszcie mamy konkurencję dla mejnfimu z Greya.