Jestem właśnie po seansie i nie jestem zbyt ukontentowany. Jakieś za bardzo teatralne są te nowsze Bondy, trudno to jakoś precyzyjniej ubrać w słowa. Jest tu trochę nawiązań do starych Bondów choćby w postaci demonicznego Bloefelda i jego zupełnie-nie-demonicznego białego kota. To, że on sam okazuje się być przyszywanym bratem Bonda pachnie już trochę brazylijskim serialem. A sam Craig był super w CR, ale im dalej w las tym - w mojej opinii - gorzej. Wydaje mi się, że już czas na zmianę koncepcji, reżysera i chyba też głównego aktora. Aha - na plus w zasadzie cała pozostała obsada. Ralf, Waltz, Bautista no i przede wszystkim Andrew Scott. Facet jest po prostu stworzony do ról wszelakiego sortu złoczyńców.