Sekwencja otwierająca jest obietnicą czegoś naprawdę dobrego. Ale jak to mówią: obiecanki cacanki... Pal licho, że scenariusz jest nędzny, gdy Waltz jako szwarccharakter jest po prostu beznadziejny, manieryczny, nudny i niewiarygodny. Już legendarny Arktos z Tabalugi sieje większą grozę. Lubię Bonda, lubię Craiga i to nie tylko za Bonda, Waltz w Rzezi czy Django OK. Ale tutaj tragedia. No i finałowa scena... WTF?
"Martwi są żywi"... i nazywają się zombi. Ten film to taki trochę zombi, trup scenariusza ożywiany elektrowstrząsami wybuchów. Najgorszy Bond od czasu Die Another Day.
Szkoda.