Jaki jest nowy Bond? "Craigowy" oraz troszeczkę "Moore'owy".
"Craigowy" - ponieważ kontynuuje stylistykę poprzednich trzech filmów. Jest więc ogółem dość poważnie i realistycznie. 007 na dobre rozgościł się w czasach przesiąkniętych technologią i komputerami, a motyw orwellowskiej, niemal totalnej inwigilacji jest jednym z głównych motywów w fabule.
"Moore'owy" zaś - ponieważ w kilku momentach film puszcza oczko do widza lubującego się w starych, odjechanych odsłonach serii. Bond demoluje budynek w Meksyku, a gdy podłoga zapada mu się pod nogami - ląduje bezpiecznie na miękkiej kanapie. Dostaje w swoje łapska prototypową furę z zamontowanymi karabinami - do których nie załadowano amunicji. Tego typu zabawnych sytuacji znajduje się w filmie jeszcze kilka, co jakiś ratując widza przed zbyt poważnym traktowaniem widowiska.
"Spectre" kontynuuje wątki poprzednika, a w pewnym stopniu nawet poprzedników i właściwie mógłby nazywać się "Skyfall 2" - wydarzenia w filmie zapoczątkowuje ostatni rozkaz skasowanej w końcówce "Skyfall" M, główni źli kolesie z "Casino Royale" i "Quantum of Solace" przewiną się przez ekran, pojawia się zdemolowana siedziba MI6; powracają też oczywiście członkowie bondowej załogi, czyli nowi M, Q i Moneypenny. Stąd znajomość wcześniejszych odsłon choć nie niezbędna, jest na pewno przydatna. Odbieram to jako mały minus - choć nie mam nic przeciw konceptowi stałej obsady (tak w końcu Bond funkcjonował od lat) tak pod kątem fabuły wolę filmy z 007 "oddzielnie". Mam nadzieję że to chwilowy trend - nie potrzebuję Bond Cinematic Universe ;) Jako, że większość wątków została (nareszcie!) zakończona, mam nadzieję, że kolejny Bond będzie powrotem do koncepcji pojedynczej misji. Nadchodząca zmiana głównego aktora może być do tego dobrą okazją.
Craig sprawdza się w roli Bonda jak zwykle - mi się akurat jego kreacja podoba, więc nie mam zastrzeżeń. Ralph Fiennes jako M jest dostojny, a gdy trzeba - uprzejmie stanowczy; pasuje mi jako nowy szef MI6. Do geekowatego Q nie mogę się trochę przyzwyczaić - niby pasuje on jako młody duch w wywiadzie, ale tęsknię za Q dystyngowanym i "oxfordzkim". Monica Belucci na szczęście pojawia się tylko na moment, główną role kobiecą zostawiając Léa Seydoux. Chciałbym tu rozprawić się z jednym elementem, mianowicie rzekomej "nieprzekonującej miłości Bonda". Nie wiem, skąd ludzie wytrzasnęli tą "miłość" - panna Swann to bardziej "fu*ck buddy" agenta 007 niż jakaś kandydatka na narzeczoną; Bond nie obdarza jej żadnym "aj law ju", jedynie zabiera ze sobą na misję, po drodze na trochę stając się "Ohdżejmsem".
Na osobny akapit zasługuje mój ulubieniec Christoph Waltz. Widzę sporo krytyki za "powtórkę z Landy", czego zupełnie nie rozumiem. Znaczy, oczywiście, widzę jawne podobieństwa - lekko niemiecki akcent, styl bycia, aparycja; ale nie postrzegam tego absolutnie za wadę. Waltz po prostu pasuje do takich ról i moim zdaniem wpisuje się tym samym w tradycję aktorstwa charakterystycznego. Gdy widzę Waltza na ekranie - chcę, by "grał Landę"! Otrzymałem to w "Spectre", mam nadzieję że i w innych filmach dane mi będzie to jeszcze zobaczyć.
Scenariusz sinusoidalnie raczy nas naprzemiennie scenami akcji i intrygą. O fabule nie będę się rozpisywał, żeby nie zdradzać zbyt wiele tym, którzy śledzą kolejne części przygód Bonda dla zwrotów akcji i szpiegowskich wątków. Najważniejsze, że trzyma się kupy i brak w niej jakichś wielkich dziur - ani razu nie łapałem się za głowę z okrzykiem "ale dlaczego???". Jeśli zaś chodzi o sceny akcji, to zrealizowane są świetnie, acz - znów typowa cecha Bondów z Craigiem - dość "kameralnie". Nie uświadczymy tu huraganów eksplozji i pościgów przez kule ognia; gdy w pewnym momencie dochodzi do gigantycznego wybuchu, kamera jakby naigrywając się z oczekiwań widza ujmuje całość w jednym kadrze. Czy jest to zabieg podyktowany budżetem, czy świadoma stylizacja - nie podejmuję się dywagować, najważniejsze, że finalnie dobrze się to ogląda. Mogę natomiast z całą pewnością stwierdzić, że postawienie na efekty nakręcone na planie, a nie wygenerowane komputerowo, jak zwykle sprawdziło się znakomicie; widoczna na zdjęciu u góry scena już zapisała się w mojej pamięci jako jeden z najefektowniejszych momentów w historii kina. Cały zresztą pościg, którego jest kulminacją, stanowi jeden z najlepszych fragmentów filmu.
W filmie o Bondzie nie mogło zabraknąć fajnych widoczków. Odwiedzamy Meksyk w trakcie celebracji Dnia Umarłych, Rzym nocą, austriackie góry i pustynie Maroka; część akcji dzieje się też oczywiście w Londynie, jako że przetasowania w MI6 zajmują dość znaczące miejsce w fabule.
Przygrywająca przygodom 007 muzyka jest odpowiednio dobrana do charakteru ilustrowanych scen, choć nie zostaje zbyt długo w pamięci po seansie, nie licząc słynnego lejtmotywu, który zawsze wywołuje przyjemne uczucie swojskości - w tych kilku każdemu znanych taktach zawiera się przecież ponad 50 lat historii kina. na tym tle wyróżnia się niestety negatywnie piosenka wybrana do promocji filmu, przygrywająca do czołówki. O ile utwór sam w sobie jest poprawny i znośny dla fanów tego typu smęcenia, tak jako otwarcie filmu sprawdza się tragicznie - pojawia się tuż po intensywnej scenie akcji, wprowadzając niekomfortowy kontrast.
A jak z tak zwanymi "wrażeniami"? Jest super! Nie kumam, jak można czepiać się "Spectre" analizując każdy jego element do granicy śmieszności. To w końcu Bond - podręcznikowy przykład filmu, który ma zapewniać niezobowiązującą rozrywkę. Krzywienie się na powierzchowny wątek miłosny czy nierozbuchane sceny akcji uważam za efekt przesytu dobrociami, jakie oferuje nam w dzisiejszych czasach branża rozrywkowa. Gdybym podchodził do kina tak, jak niektórzy krytycy, to już nigdy przykładowo nie oceniłbym pozytywnie sceny pościgu w żadnym filmie - a przynajmniej do momentu, w którym coś przebije ostatniego Mad Maxa. Nie trafia do mnie argumentowanie, że nowe Bondy stawiają na powagę a "Spectre" odstaje od nich za sprawą komicznych elementów - film oceniam takim, jakim mi go zaserwowano, a nie jakim chciałbym, żeby był. Czy jeśli "Skyfall" był uber-poważny, to "Spectre" też "musi"? Musi to na Rusi, jak mawiali na podwórku, a film to tylko "może". To nie pizza na telefon, którą można sobie wedle uznania udekorować nawet czekoladą (fuj!), raczej wykwintna restauracja, w której zdajemy się na kucharza, który serwuje nam popisowe danie. W przypadku "Spectre" twórcy dobrali składniki umiejętnie, przez co całość jest jak najbardziej smaczna i strawna (oprócz paskudnej przystawki w postaci Sama Smitha, fuj!).
8/10, bardzo dobry film i świetny Bond (to wszak dwie oddzielne kategorie, pod którymi należy go rozpatrywać). Nie słuchać narzekaczy i zasuwać do kina.
Cóż - to pierwszy Bond na którym przysnąłem w kinie...fakt byłem po 5 dużych piwach w Jeffsie i dużym steku - ale dotychczas mi się to nie zdarzyło...no fajnie mu tą dziurę w głowie wiercili, ale piosenka w wykonaniu kastrata i generalnie całość mnie nie do końca przekonała...może jak obejrzę ponownie na BD zmienię zdanie (na pewno kupię - bo wszystkie Craigi mam na półce, więc ten też tam trafi...choć bez przekonania)
Mendes odarł Bonda z jego charakterystycznej męskości. Zrobił z niego zwykłą ciotę patrząc jak takie humorystyczne wstawki muszą go ratować w scenach akcji. Spectre jest trochę lepszą wersją Skyfall ale proszę nie stawiać go na równi z Casino czy Quantum
Nie podchodzę do postaci Bonda tak rygorystycznie - charakter, aparycja i styl bycia zmieniały się przecież na przestrzeni dekad niejednokrotnie. Nie stawiam tego filmu "na równi" z Casino Royale i Quantum of Solace, gdyż to nieco inne filmy. Moja ocena rozbija się o to, że dla mnie "inny" nie znaczy z automatu "gorszy".
"który ma zapewniać niezobowiązującą rozrywkę."
Sztampa nigdy nie zapewniała mi rozrywki.
Pełna zgoda z prawie wszystkim, może oprócz tej Mooreowatości, bo dla mnie SPECTRE to taki Bond z Connerym przeniesiony w XXI wiek. Zabawne momenty w poważnym filmie na rozluźnienie, jak u Seana właśnie, u Rogera były prawie same jaja. Nie zgodzę się też z motywem muzycznym, bo uważam bo za bardzo dobry i podczas czołówki miałem ciary i byłem wbity w fotel, ale to rzecz gustu muzyczno-wizualnego, w każdym razie sama czołówka napisowa pomijając muzykę, wskoczyła z miejsca do mojego TOP wejściówek Bonda. W zasadzie nie mam do czego się przyczepić prócz braku silniejszej chemii pomiędzy Bondem a Swann. Reszta to super zabawa, wraz z gunbarellem na początku od razu wiedziałem, że jestem w domu :) Reasumując - fantastyczny Bond, nie tak dobry jak Skyfall i Casino, ale tryliard razy lepszy Quantum of Stolec ;)