Wybrałam się wczoraj do kina i przyznam, że jestem raczej zawiedziona, zwłaszcza, że bardzo podobał mi się Skyfall.
Piosenka - bardzo słaba, kompletnie niebondowy klimat.
Fabuła - rozumiem, że filmy o Bondzie nie muszą być realistyczne i logiczne, ale to co zrobili w Spectre zahacza o fantastykę. (Budynki/śmigłowce wybuchające od strzału z broni, pościg samolotem... wypadki przeżywają akurat tylko ci, którzy są potrzebni w dalszej fabule) Braki w logice - np. koleś w pociągu dopada Bonda żeby go zabić - i co, nie podchodzi do niego z bronią, tylko z gołymi pięściami? Wiadomo oczywiście, że w Bondach jest (i może być) wiele nieścisłości, bo to film rozrywkowy, ale tutaj są na tyle poważne, że po prostu przeszkadzają (w każdym razie mi przeszkadzały) w odbiorze filmu. Trochę było tego wszystkiego za dużo i raczej wzbudzały na sali śmiech niż napięcie.
A ponoć Bond grany przez Craiga miał być bardziej "życiowy"...
Charakteryzacja - tu widzę straszną niekonsekwencję. Bond i Monica Bellucci, (którą po "Malenie" ubóstwiam) wyglądali po prostu staro. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby sam film był nieco realniejszy, chociażby jak Skyfall, ale tutaj mam wrażenie, ze dostaję bajkę - pościgi, gadżety - z podstarzałymi bohaterami... Do tego, rola Moniki była zaledwie kilkuminutowa i urwała się jakoś tak...
Na plus mogę zaliczyć jedynie drobiazgi: sceny ze święta zmarłych w Meksyku, rolę nowego M. i widoki austriackich alp.