Nie lubię biografii. Zazwyczaj są to lukrowane, do bólu przewidywalne opowieści "od zera do bohatera". Co interesującego można powiedzieć o Dianie, która jest w gruncie rzeczy całkowicie wykreowaną ikoną popkulturowej papki? Jej "biografia" to przecież wypadkowa zabiegów piarowych dwóch stron - monarchii brytyjskiej oraz jej samej, podanych w formie tabloidowych newsów. - Gotowy melodramatyczny kicz. Ten film miał być jednak inny, dlatego wybrałam się do kina. "Spencer" w założeniu miał być fabularyzowaną, bajkową opowieścią o stanie emocjonalnym Diany tuż przed dojściem do "przełomowego momentu w życiu". Problem w tym, że sam motyw zawiązujący fabułę filmu jest tak niewyszukany, że wręcz prostacki, a postacie tak schematyczne i jednowymiarowe, że trudno im wierzyć. Dla mnie to historia, rodem z tabloidu, podana w formie, aspirującej do poematu filozoficznego. - Dość groteskowe wrażenie. Kicz opisany egzaltacją. To film męczący, przydługi i w gruncie rzeczy bełkotliwy. Dziwię się zachwytom.