Wg mnie niestety to pierwsze.
Może mi ktoś wyjaśnić dlaczego Stewart każdą kwestię wypowiada z taką sztuczną manierą, jakby silenie się na brytyjski akcent automatycznie ją do jakiejś roli zobowiązywał? Gra przerysowana jak w disnejowskiej bajce, jakby zaraz miała upuścić białą chusteczkę, przyłożyć dłoń do czoła i zemdleć teatralnie na oczach całego dworu.
Jeśli taka była intencja, to potrzeba do tego trochę talentu, osobowości i animuszu, żeby ten kicz się udał (odsyłam do roli Pattinsona, nomen omen byłego Stewart i jego roli francuskiego delfina w netflixowym "Królu" - kiczowaty? Tak. Przerysowany? Tak? Oczu nie można oderwać? Tak!! A to dlatego, że w jego grze jest jakaś niepokojąca dwuznaczność, kreatywna głębia.
Dużo jestem w stanie przełknąć (np niedawne "Old" w którym wszyscy aktorzy grali z wymuszuną dziwną manierą podobało mi się), ale w Spencer to jest nie do zniesienia. Wszyscy aktorzy wokół Stewart grają normalnie i dobrze, tylko z nią jest coś nie tak.
A może to ja czegoś nie rozumiem i ktoś mi to wyjaśni?
Czy tak się zachowywała Diana?
A krytycy pieją jaka to świetna rola. Na bank dostanie nominację do Oscara, a jak o 5 rano dowiem się, że dostała statuetkę to wyskoczę przez okno (szkoda tylko, że mieszkam na parterze). A może to my, szaraczki się po prostu nie znamy?
Dla mnie Malina, ale to nawet nie wina Steward. Ten film na siłę aspiruję do bycia dziełem sztuki. Jest w tym wręcz groteskowy, bo to zwykła wydmuszka. Tabloidowa historia z wykreowaną z dużą egzaltacją "głębią".