Film tak miałki, że stratą czasu jest nie tylko jego oglądanie, ale i rozpisywanie się o nim. Niestety, reżyser od czasów "Szóstego zmysłu" już nigdy nie wzniósł się na wysoko przez siebie ustanowiony poziom. Ostatnia scena z Willisem może być potraktowana jako freudowska tęsknota za tamtym filmem, równie dobrze można ją jednak potraktować jak klucz do opowiadanej historii. Jedno jest pewne - rola Jamesa McAvoya jest bardzo dobra, chociaż nie miał odpowiednio bogatego scenariusza, aby wykazać się pełnią swego kunsztu aktorskiego.