Pierwsza kinowa produkcja w dorobku Davida Twohy ("Pitch Black", "Kroniki Riddicka") to jeszcze jedna wariacja na temat kontaktu z pozaziemską cywilizacją. Kiedy jednak jesteśmy już pewni, że oto przed sobą mamy kolejne "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", następuje dość nieoczekiwana wolta, w wyniku której okazuje się, że całość bliższa jest raczej stylistyce zaproponowanej przez "Facetów w czerni". Późniejszy o rok obraz Sonnenfelda wydaje się zresztą pełnymi garściami podbierać pomysły ze scenariusza Twohy'ego. Na szczęście, tutaj nie uświadczymy Willa Smitha, jest za to luzacki Charlie Sheen, dla którego zresztą zdecydowałem się sięgnąć po "Spotkanie".
Stosunkowo niski (na pewno jak na hollywoodzkie standardy) budżet tej produkcji jest dzisiaj niestety jeszcze bardziej widoczny, niż przed laty: efekty specjalne raczej bawią, niż wzbudzają podziw. Sama fabuła też mnie nie zachwyciła - koncept, w momencie powstania wydawał się całkiem świeży (choc i tak bardzo podobny motyw pojawił się już wcześniej u Carpentera w "Oni żyją"), dziś to już po prostu sztampa, jakich wiele. W pierwszej połowie mocno wieje nudą, z kolei później, gdy akcja nabiera rozpędu, robi się dość niedorzecznie. Do końca nie wiadomo, czy nalezy to wszystko traktować na poważnie, czy z przymrużeniem oka. Sheena lubię, cała reszta to już niekoniecznie moje klimaty.