Antyteza amerykańskiego snu w łopatologicznym do bólu ujęciu. Nastolatki w stylu Miley Cyrus jadą się zabawić, bo "liczą się cycki i kasa", gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości, to co jakiś czas głosy dziewczyn o tym przypominają. Wpadają w kłopoty, wyciąga je z nich mroczny typ i one też wciągają się w mroczniejsze klimaty niż picie piwa przez lejek i palenie jointów w roztańczonym tłumie. Historyjka ani przez chwilę nie wykracza poza ramy moralistycznej szmiry (może poza zakończeniem, bo byłem pewien, że dwie blondyny jednak dostaną po kulce, choć to które zaserwował reżyser sprawia, że jest jeszcze bardziej absurdalnie): chęć zmian i nowych kolorów w życiu zbłądza ze ścieżki rozsądku, wiara i purytańska rezerwa zostają nagrodzone, zaślepienie bogactwem i pozorną władzą prowadzą w las bez wyjścia itd.
Podobała mi się za to scena napadu nakręcona w jednym ujęciu, gdzie kamera jest ustawiona na wysokości oczu pasażera, wraz z powolną jazdą samochodu rejestruje kolejne pomieszczenia sklepowe, które są akurat plądrowane oraz James Franco, który udowadnia, że jest niesamowitym, aktorskim kameleonem.
Mimo tych dwóch plusów, to rozrywka tylko dla zdesperowanych.