PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=639024}
4,8 76 tys. ocen
4,8 10 1 76371
6,5 64 krytyków
Spring Breakers
powrót do forum filmu Spring Breakers

Gra z widzem

ocenił(a) film na 6

To, że nowy film Korine'a będzie pastiszem na popkulturowe widzenie rzeczywistości, amerykański sen nastolatków wiedziałem już przed seansem. To, że wymowa filmu będzie nasycona apokaliptycznym pesymizmem również. Jednak Spring Breakers zaskoczył mnie na innej płaszczyźnie. Na tej czysto formalnej, gatunkowej.
Wyobraźmy sobie klasyczny dramat. Mamy w nim głównego bohatera, który staje w obliczu przeciwności losu, wygrywa z nimi lub (częściej) przegrywa, a rolą widza jest doznanie catharsis (sztampowa "Zielona mila" się kłania). Dałem się zamknąć w schemacie gatunku i wyobrażałem sobie, że ową dramatyczną protagonistką będzie Faith (Selena Gomez), dziewczyna najbardziej odstająca od paczki swoich koleżanek. W końcu jako jedyna pozostaje "niewinna", ma rozterki związane z właściwością swoich czynów. Zostaje wystawiona na próbę losu (spring break), schodzi do libertyńskiego kręgu piekła jak Dante i... w połowie filmu wypada z fabuły, odjeżdżając autobusem. Poczułem się zakłopotany podczas oglądania, nie wiedziałem komu dalej kibicować.
Schemat dramatu został przekroczony. Film w zasadzie zaczął wówczas tracić tradycyjną nić narracji. Ustawienie nowego głównego bohatera jest co prawda możliwe ("Death Proof"), ale tutaj pozostały same bezbarwne dziewczyny. Trudno nawet byłoby stworzyć ich indywidualną charakterystykę, występują jak zbiorowość, bez wyraźnych konturów, coś w rodzaju masy. Moim zdaniem, Korine w ten sposób uwolnił się z konwencji dramatu. Fabuła przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Coś tam niby się dzieje, ale oniryczna oprawa dialogów narasta. Pod koniec jeden dialog zostaje powtórzony kilkakrotnie. To w połączeniu z energiczną, jaskrawą, nasyconą pastelowymi kolorami warstwą wizualną (góruje wiadoma już scena) buduje kontrastowe uczucia. O finale tej dziwnej opowieści nie chcę mówić, bo już została poruszona przez innych użytkowników, ale zdaje się, że żaden widz nie poczuł catharsis (chyba że się mylę).
Jeden z lepszych filmów, jakie widziałem w tym roku.

ocenił(a) film na 3
Boghas

Wszystko fajnie tylko właśnie ciekawe pomysły i zabiegi reżysera (które doceniam, bo lubię łamanie gatunków i schematów fabularnych jak i tak dopieszczone wizualnie dzieła) nadawały się na krótki metraż - myślę 25-30min to by była dobra długość dla tego filmu.

Tymczasem mamy tutaj 1,5 godzinną męczarnię. Reżyser powtarza w kółko te same ujęcia, cytaty głównych bohaterek też się wielokrotnie powtarzają - OK na początku był to nawet ciekawy i intrygujący zabieg ale w pewnym momencie stał się tak irytującą manierą reżysera, że aż kipiałem złością i znudzeniem. Z upragnieniem czekałem na zakończenie filmu. Które swoją drogą jest tak infantylne i oczywiste, że próby "interpretacji" mogę skwitować tylko pustym śmiechem.

Być może było to celowe działanie - nakręcić "antyfilm", denerwujący i męczący, nie dający się obejrzeć. Film bez pomysłu, bez scenariusza. Prosta historia z banalnym przesłaniem rozwleczona do 1,5 godziny i wypromowana na wielkie dzieło przez machinę PRową.

Z góry, przed seansem wmawiali nam, że to będzie wysoka sztuka, wspaniała krytyka współczesnej młodzieży a rytmie MTV. Krytyka może i była, rytmu nie było, sztuka raczej niskich lotów, dla mnie pseudo-sztuka. Stęchły serek w ładnym opakowaniu - ale sprzedawany jako "celowo stęchły" żeby hipsteria i tak kupiła i powiedziała "smaczny, bo niesmaczny".

Reżyser miał niewiele do powiedzenia więc zadbał o to, by było choćby coś do pokazania. I faktycznie, film wygląda ładnie, ale bez treści, bez fabuły, opierając wszystko na bardzo prostym odwróceniu ról i łamaniu schematów - nie da się zrobić interesującego filmu. Nie da się zrobić wielkiej sztuki jak się nie ma nic do przekazania, nic do powiedzenia. Taki film udaje film intelektualny podczas, gdy jest pusty w środku. Dla mnie to nie jest sztuka, oglądanie nie jest to wyzwaniem i po prostu nie mogę tego docenić.

Równie dobrze mogę odpalić sobie w TV jakiś Klan i cierpieć tak samo - i interpretować nudne, powtarzalne dialogi i ujęcia jako "wielką, głęboką sztukę" i dorabiać do tego ideologię - tak jak niektórzy robią w przypadku "Spring Breakers".

ocenił(a) film na 6
Bosqi_El_Deviantero

Rozumiem twój punkt widzenia, bo istotnie można uznać ten film za pustą wydmuszkę. Krytyka współczesności to nie jest oryginalny temat również, a reżyser nie podsuwa żadnych innych furtek interpretacyjnych. Jednak nie zgodzę się z jedną kwestią. Czy sztuka zawsze musi mieć coś do przekazania, coś do powiedzenia? Uważam, że wymóg "przesłania" jakiegoś utworu jest w pewnym stopniu ograniczeniem. Mam na myśli to, że akt twórczy musi wtedy dążyć do prezentacji tego "przesłania". Tymczasem, takie ograniczenie może zamykać drogę na ustanowienie własnej estetyki, a Korine pokazał, że może zrzucać te ograniczenia. Jestem zwolennikiem eksperymentów formalnych, być może to czyni mnie hipsterem (choć mam nadzieję, że nie), a jak wiadomo, straż przednia może zaprowadzić wojsko (kulturę) w pułapkę (postmodernizm uważam za wejście na tereny bagienne, podążając tą metaforyką) albo do burdelu, gdzie żołnierze (artyści) będą mogli spełnić się twórczo. Niezależenie od wyniku darzę dużą sympatią twórców kreatywnych, przekraczających pewne schematy. Być może stąd moja ocena "Spring Breakers".

ocenił(a) film na 3
Boghas

"Czy sztuka zawsze musi mieć coś do przekazania, coś do powiedzenia?"

Sztuka nie musi (np. obraz może być po prostu ładny i cieszący oko, podobnie jak muzyka ucho) ale już jeżeli chodzi o film - to chyba powinien mieć jakąś opowieść do opowiedzenia. Tak jak książka - ciężko napisać książkę, która nie ma treści. Choć tu pojawia się poezja - na język filmowy albo nieprzekładalna albo bardzo ciężko przekładalna. Ale też poezja z reguły nie jest pustym zbiorem słów (obrazów) tylko niesie jakąś treść. Ma jakiś temat. A przynajmniej powinna.

Tak samo Spring Breakers ma swój temat, ale właśnie w mojej opinii bardzo ubogo go eksploatuje. W tym temacie i pomyśle był gigantyczny potencjał!

"Uważam, że wymóg "przesłania" jakiegoś utworu jest w pewnym stopniu ograniczeniem. Mam na myśli to, że akt twórczy musi wtedy dążyć do prezentacji tego "przesłania"."

Oczywiście, że jest ograniczeniem. I największą trudnością - w zasadzie o to głównie chodzi w tej zabawie pomiędzy twórcą a odbiorcą. Rezygnacja z tego jest wg. mnie pójściem na łatwiznę jeżeli w ogóle nie zaprzeczeniem sensu sztuki. Bo powstaje pytanie - jeżeli nie ma przesłania nawet bardzo ogólnego, autor nie ma nic do powiedzenia - to po co w ogóle zabiera się za robienie filmu? Można oczywiście oddziaływać na widza w sposób pozafabularny tzn. obrazem, muzyką. Można zrobić dobry film bez dialogów. Ale w Spring Breakers asceza fabularna bo prostu nie niosła za sobą nic ciekawego ani odkrywczego. Czasami wręcz odnosiłem wrażenie, że sam reżyser nie może się zdecydować w którą stronę się udać i o co dokładnie chce powiedzieć lub o czym na pewno nie będzie mówił...

"Tymczasem, takie ograniczenie może zamykać drogę na ustanowienie własnej estetyki, a Korine pokazał, że może zrzucać te ograniczenia."

Ale estetyka jest tylko środkiem a nie celem, czy dobrze rozumuję? No chyba, że Korine założył sobie, że będzie robił kolorowe filmy z fajnym montażem i oryginalną muzyką i to jest cel sam w sobie. I oczywiście jako artysta się z tego wybroni - bo pod "sztukę" można obecnie "podpiąć" wszystko łącznie z filmem przedstawiającym z jednego ujęcia bez żadnego montażu 8-godzinny poród z trash-metalowym podkładem muzycznym i czytającym biblię lektorem w tle. Ot, idę jutro na porodówkę filmować a potem zapraszam do kina. Też zniosę ograniczenie "przymusu przesłania" i zaproszę do sal kinowych na interpretację. I pewnie znajdzie się kilku, którzy to nazwą "sztuką" i będą dopatrywać się głębszej treści.

"Jestem zwolennikiem eksperymentów formalnych, być może to czyni mnie hipsterem"

Ja nie mam nic przeciwko eksperymentom formalnym, ba - właśnie tego się spodziewałem po filmie Korine. Niestety eksperyment się nie udał bo film jest ciężkostrawny, nudny i bez polotu. Kilka ciekawych zabiegów przez 1,5 godziny to zdecydowanie za mało.

Jako przeciwwagę podałbym tutaj np. "Wyjście przez sklep z pamiątkami" - też swego rodzaju eksperyment formalny a jakże udany! Dla mnie właśnie te 2 przykłady pokazują różnicę talentów twórców - Korine jest jakby niewolnikiem swojego stylu, niewolnikiem formy i robienia "sztuki dla sztuki" - łamania schematu nawet gdy nie trzeba. W pewnym momencie filmu "Spring Breakers" już wiedziałem, że za chwilę jeszcze 3 razy będzie powtórzone te zdanie a potem będzie znowu przebitka "cycków" z plaży. Film Korine w pewnym momencie był przewidywalny do bólu. I przez to przeraźliwie nudny i nużący. Jakby tworzył go komputerowy bot "Filmowy Artysta", mający w swojej bazie ledwie kilka tricków.

Tymczasem Banksy po prostu bawił się z widzem, wciągnął go w swoją grę nie martwiąc się specjalnie o formę, która zresztą zmieniała się wraz z filmem. Pokazał wirtuozerskie umiejętności panowania nad obrazem, dźwiękiem i fabułą jednocześnie. Tego samego (choć na pewno w innej formie) oczekiwałem od Korine w tym ponoć "przełomowym" filmie. Otrzymałem jednak tylko "wydmuszkę" z ładnymi obrazkami i dość intrygującą muzyką.

ocenił(a) film na 6
Bosqi_El_Deviantero

Dzięki za wypowiedź. Zgadzam się z tą argumentacją i obniżyłem notę filmu.