Już chyba najwyższa pora by pozbyć się z kultury "social commentary", czas kiedy społeczeństwo oglądało się w świetle kina poprzez "błyskotliwe spostrzeżenia" twórców-dziennikarzyn, neooświeceniowych pamflecistów, którzy z ostentacyjnym przekąsem próbują przepchnąć swe ideały przez ironię. Na szczęście Korine jest od tego daleki, nie komentował społeczeństwa w Gummo, nie krytykował "zepsucia" w Kids, a już na pewno nie zamierzał bronić moralności w Trash Humpers, nie próbuje powielić wyblakłych lamentów o degeneracji dzisiejszej młodzieży.
Korine przedstawia tutaj obraz, obraz którego wartością nie ma być prawda czy dobro, lecz oryginalność, ciekawość, która stanowi przecież miernik doświadczenia. Doświadczenie widza przebiega równolegle do doświadczeń bohaterek, dla których wyjazd ma być wyrwaniem się z USA AD 2012 do ziemi American Dream.
Reżyser daje więc wizję soczystej rzeczywistości przed którą nie da nam obrony zasłona ironicznego widza, zachwycenie się jak artysta tworzy charaktery "wyolbrzymiając je, wyśmiewając, by na końcu pozostawić na nich sarkastyczny komentarz", to nie wystarczy by szczerze położyć się spać zachowawszy swoje moralniactwo. Korine nie parodiuje, nie stawia też na piedestale, On maluje, obraz ten jest piękny wizualnie, uzupełniony świetną muzyką. Piękno to jedni nazwą kiczem, tudzież kliszą. Zwyczajna erotyka nie traci aktualności, i chociaż widzieliśmy ją już tyle razy, to wciąż jest dla nas tą samą prymitywną atrakcją. Przepych ujawniający się w złotych zębach, fluorescentnych bikini, czy pianinie przy basenie jest bogactwem pełni pod słońcem jakie zdarzyć może się tylko w czasie "spring break". Pełni prostej, wręcz dziecięcej, ale takiej o której warto sobie przypomnieć, bo być może zapomnieliśmy o niej tylko przez niemożność przeżycia majówki w pełnej okazałości. Tutaj właśnie z niczego nie trzeba będzie zrezygnować, chyba że nie lubimy kuli w ramieniu, czy kilkudniowego aresztu. Forma obrazu dotrzymuje kroku reszcie, poprzez powtarzanie kwestii, i chaotyczność niechronologicznych scen ułożonych w wydarzenia mamy wrażenie wiecznej reminescencji, nieustannej opowieści dla babci. Zwykłe odwrócenie kamery może ukazać bieg po przystani w zupełnie innym świetle. Film nie idzie krok w krok za schematami fabularnymi, postaci odjeżdżają, giną, mamy wrażenie że faktycznie coś może się wydarzyć, że ktoś zaraz może otworzyć usta przed lufą, że głównych bohaterek nie chronią czarodziejskie kominiarki. Nie jest to jednak jeszcze ta wolna forma filmu sprzed lat 80. Wrażenia jakie nam dostarcza, zepsucie jakie wszyscy radośnie odkrywają i wskazują palcem nie ma wymiaru jaki można by nazwać właśnie "doświadczeniem". Dużo bardziej dekadenckie są filmy które wcale do tego nie aspirują jak np. Taksówkarz, jeżeli miałbym jednak wybrać to poprzednie obrazy Korine są pod tym względem dużo lepsze. W trakcie seansu nie brakło mi emocji, czułem żal za spalonym autem i pozostawionym daleko w tyle profesorem, rozczarowanie pozostawieniem Aliena na przystani, i ulgę gdy dziewczyny wróciły by go pożegnać.
Film może być wartościowy, jest świetnie wykonany, fabuła nie będzie się nużyła, zaś świat w jaki nas wprowadza może dobrze dopełnić witalny przypływ towarzyszący wiośnie. Warto obejrzeć głównie dla strony stylistycznej, przeżycie jakie film nam oferuje, pozostaje jednak w tyle za masą obrazów do których zalicza się również wcześniejsza twórczość reżysera.. Mimo to film polecam tym którzy wahają się nad opcjami spędzenia tych dwóch godzin. 7/10
Dobrze napisane. Zabierałam się właśnie do obejrzenia Gummo aż znalazłam informację że Spring Breakers to również film Korine'a i z ciekawości poleciał jako pierwszy, zdecydowanie wart uwagi. Szkoda że tak niska ocena.
Niska ocena, bo ludzie oczekują nie wiadomo, czego. Kurde, już 4,8 - przykre dość.