Kino klasy B z fajnymi scenami strzelanin i kilkoma walki, o czym mówię ze względu na pojawiającą się nieraz tendencję B-klasa do tragicznych wręcz scen akcji. Adrian Paul i Michael Biehn plusami filmu, zwłaszcza Paul przypada do gustu, m.in. z powodu swej luzackiej postaci, wprowadzającej fajną atmosferę. Z tła, w oko wpada Jennifer Blanc-Biehn oraz Hiep Thi Le, poza tym są jeszcze inne kobiety, bo w końcu sam film na nich w pewien sposób się skupia, gdyż w większej mierze jest właśnie o grupie wojskowych kobiet, ich ćwiczeniach i później walczących z koreańskimi żołnierzami. Ekipa, z którą kobiety współdziałają w drugiej połowie filmu jest złożona z kilku mężczyzn (m.in. Paul, Biehn), tworzących swoistą grupę od zadań specjalnych. Tytuł "Dead Men Can't Dance" (fraza wypowiada kilkakrotnie w filmie przez Paula) rozumiem tak, że ci którzy działają, robią coś (np. ryzykownego, choć niekoniecznie), można powiedzieć, że tańczą, czyli dzięki swemu działania czują, że żyją, a gdy żyjąc nic nie robisz (tzn. nie robisz niczego w pewien sposób ciekawego), to jakby nie żyjesz, gdyż nie przełamujesz rutyny, która z powodu swej powtarzalności jest tak stępiona emocjonalnie, że jakby nieodczuwalna.
Zapraszam do dyskusji każdego, kto ma coś do powiedzenia :)