„Straceni chłopcy” to film, w którym Joel Schumacher doskonale oddał klimat lat 80’. Scenerie, moda, muzyka – wszystko to sprawia, że czujemy się tak, jak gdybyśmy przenieśli się właśnie w tamte lata. Klimat wprost emanuje z ekranu. Wracając do muzyki to moim zdaniem jest świetna. Takie kawałki jak „Cry Little Sister”, „Lost In The Shadows” czy „People Are Strange” są po prostu niesamowite, aż chce się je słuchać bez końca. Aktorom również nie można nic zarzucić. W końcu mamy tu takie gwiazdy jak Kiefer Sutherland, Jason Patric, Corey Feldman, Corey Haim. Według mnie wszyscy zostali świetnie dobrani do swoich ról i odegrali je najlepiej jak potrafili. Żaden z aktorów nie irytuje i nie psuje ani trochę odbioru filmu, wręcz przeciwnie. Może nie ma w tym filmie zbyt wielu efektów specjalnych, a te które są, zapewne nie zachwycą widzów przyzwyczajonych do dzisiejszych „komputerówek”, ale nie o to chodzi w tym filmie. Poza tym te efekty, które są, jeszcze lepiej oddają klimat tamtych lat. Połączenie horroru i komedii wyszło Schumacherowi znakomicie. Jednak Ci, którzy liczą na typowy horror, na którym można się przerazić mogą być nieco zawiedzeni, gdyż moim zdaniem film nie straszy, ma raczej nutkę tajemniczości. Za to akcenty komediowe są idealnie dopasowane do całości (szczególnie humor dziadka dodaje filmowi smaczku). Fabuła również jest niczego sobie. Mamy fajnie przedstawioną historię matki i jej dwóch synów, którzy próbują odnaleźć się w nowym miejscu i nowym środowisku. Starszy z nich – Michael szybko zakochuje się w pewnej dziewczynie dzięki, której poznaje grupkę chłopaków (jak się później okazuje wampirów), którzy za wszelką cenę chcą pozostać wiecznie młodzi i prowadzić dość „rozrywkowy” tryb „życia”. Natomiast młodszy – Sam zaprzyjaźnia się z dość zakręconymi braćmi Frog, którzy są przekonani o istnieniu wampirów co daje początek serii zabawnych sytuacji (jednak nie będę zdradzać całej fabuły). Ja oceniam film na 10, ponieważ znajduję w nim wszystko co kocham w latach 80’.
jest dobrze.nie zawiodłam się, tym bardziej, że w żadnym wypadku, nie okazał się poważną wersją horroru. tu bardziej czuć luz tematu i humor. obok Ognii św. Elma i Linii życia, ta dołącza jako trzecia do ulubionych schumacherowskich produkcji z 80/90 lat. muzyka? duzy plus,to mnie zaskoczyło. cały soundtrack współgrał odpowiednio z obrazem, stworzył klimat, że chce się jeszcze