Długo się wzbraniałem przed obejrzeniem tego filmu, bo się tego po prostu bałem. Ale w końcu to zrobiłem. Nie wiem, kiedy dojdę do siebie. To tylko praca - przecież tak musiało sobie mówić mnóstwo ludzi, architektów piekła. I tu jest to znakomicie pokazane. A raczej udźwiękowione. Bo to jest film, którego się z przerażeniem słucha, z mniejszym przejęciem ogląda. Aczkolwiek te kilkuminutowe plamy, praca na negatywie, sterylność i układ pomieszczeń, przemieszczanie się po nich ludzi, ich mimika (znakomita Sandra Hüller, to ona "robi" ten film aktorsko) - wszystko w doskonałych proporcjach, całość wymierzona praktycznie co do minuty, dłużej nie można byłoby tego unosić. Ale krócej też nie. Znakomicie nakreślone sylwetki postaci, które po prostu sobie tutaj są, egzystują. Matka głównej bohaterki, która przyjeżdża i odchodzi. Służba domowa. Wszechogarniające poczucie bycia w potwornej egzystencjalnej klatce, choć przecież o takie życie się walczy, takie życie ma być spełnieniem marzeń. Nie można winoroślą oddzielić siebie od reszty świata, nie można wybić się poza kontekst, nie można żyć ze świadomością, że żyje się na ludzkim bólu, okrucieństwie i śmierci. A jednak można. Scena przymierzania futra najbardziej prozaiczna ze wszystkich, jednak jest tam dużo więcej. Czasem to jeden kadr, który zniewala i powala. Ale przede wszystkim dźwięki. Tło. I zakończenie, które obezwładnia najbardziej, bo tak, to jest praca, to była praca, jesteśmy potworami albo istotami mistrzowskimi w kontrolowaniu swoich emocji i przeżyć, by usankcjonować w sobie wszystko, co najgorsze. Po obejrzeniu tego filmu nawet świergot ptaków z oddali będzie już zawsze niepokoił. Wchodzi pod skórę. Nie wiedziałem, że można jeszcze jakoś inaczej opowiedzieć Holokaust.