Już dialogi w śmigłowcu zdradzały, że to może nie być arcydzieło światowej kinematografii. Niektóre scenki z Russellem nasuwały pytanie, jak to możliwe, że ten aktor uważany był kiedyś za dobrego. Oczywiście to też wina reżysera, który chyba niespecjalnie umie "prowadzić aktorów". Potem coraz bardziej można się było utwierdzić w przekonaniu, że ten film nawet nie próbuje być jakkolwiek realistyczny. Ot, kolejny akcyjniak, łubu-du i zabili go i uciekł. I nawarstwiające się głupotki, małe i duże. Od momentu gdy Kinney po 2 sekundach od utraty przytomności Abela przekazał informacje, że ten zmarł, wiedziałem, że nie należy się tu spodziewać cudów. Bardziej film dla miłośników komiksów niż solidnych i rzetelnie zrobionych filmów wojennych.