w tym filmie jest wszystko, co trzeba i na swoim miejscu: pseudonaukowy bełkot, który zagraża życiu tym fizykom różnych specjalności, którzy nieopatrznie chcieliby obejrzeć ten film (gdyż mogą umrzeć na skutek silnej kolki ze śmiechu), "głębia" dialogów - w sam raz na poziomie niedorozwiniętego nastolatka, wychowanego na diecie składającej się z pożywnego popcornu i gumy do żucia, imponujące, serwowane przeciętnie co 5 minut, miny głównych aktorów, (a zwłaszcza "aktorek"), pełne zadumy nad losem ludzkości i wszechświata, porywająca fabuła, która conajmniej 3-4 razy może doprowadzić do wpadnięcia w nagłą i głęboką śpiączkę każdego widza, lokalizacja akcji, czyli tekturowe pudła udające wnętrza statku i pokój w Pentagonie, po których - co jest główną osią całej akcji - przemieszczają się w te i we wte aktorzy (często nie bardzo wiadomo po co), no i wreszcie efekty specjalne, które wyglądają, jakby robione były trzęsącą się, amatorską kamerą nad parą od gorącego żelazka i pudełkami zapałek zlepionymi razem w coś, co ma przypominać tytułowy supertankowiec. Do tego dochodzi bardzo charakterystyczne, rozpoznawane już z daleko i do niczego nie pasujące tło muzyczne. No i mamy komplet: solidny w swej klasie, niezawodny "film" klasy DD (wiadomo, że do D. D..y). Tak sobie myślę, czy nie zabrać się za robotę w filmie. Taki obraz spokojnie wysmażył bym z kilkoma łebskimi chłopakami z mojej ulicy. Tylko, kto by zasponsorował tyle piwa...?....