"Suplement" należy traktować jako dodatek do "Życia jako śmiertelnej choroby przenoszonej drogą płciową" (intencja Reżysera). Wcześniejszy z obu filmów zrobił na mnie wielkie wrażenie; głęboko poruszający, bez wątpienia ukazał wiele prawdy o człowieku, o śmierci. Wobec tego, z dużym zainteresowaniem zacząłem oglądać efekt rozwinięcia wątku pobocznego z "Życia...", czyli film "Suplement".
Moje wrażenia są niejednoznaczne. Źródłem takiego stanu rzeczy jest, w moim odczuciu, silny dysonans pomiędzy wagą tematu filmu a sposobem jego realizacji. Otóż historia Filipa i Hanki jest bez wątpienia bliska każdemu z Nas; ich rozterki, stawiane przez nich pytania, przeżywane emocje z punktu widzenia humanistycznego są bardzo interesujące: Filip rozdarty między służbą Kościołowi a związku z Hanką, Ona zagubiona wobec dylematów Filipa i poszukująca ukojenia w rozmowach z Jego bratem Andrzejem - ostoją mądrości i stoicyzmu w filmie.
Temat poszukiwania miłości - wiecznie ważny i bliski - przez parę głównych bohaterów nie został jednak przełożony na język filmu w sposób satysfakcjonujący. Gra aktorska nie przekonuje, pewne sceny mają znamiona wręcz groteskowego dyletantyzmu realizacyjnego. Poza scenami z Zapasiewiczem, które zawsze są postrzegam za zaszczyt i święto dla Widza, podobała mi się scena rozmowy na plaży. Tutaj, mam wrażenie, udało się ukazać coś prawdziwego w relacji między bohaterami. Scena jest urocza, jakby zaimprowizowana. Poza tym, moim skromnym zdaniem, film nie budzi zaufania z tego punktu widzenia; w wyniku tego, nie zachodzi właściwa identyfikacja z bohaterami. Główny bohater jest niesamowicie irytujący; nie sądzę jednak, by był to efekt jego obiektywnie denerwującej postawy lecz przede wszystkim słabej gry aktorskiej. Zachodzą bowiem podobieństwa między Jego poszukiwaniami a tymi Franciszka Retmana z "Iluminacji". Ten ostatni jednak, wydaje mi się, został wyposażony przez odtwórcę roli w godność, intelektualizm, przywiązanie wagi do wartości uniwersalnych. U Filipa niby jest to samo, ale jego horyzont wydaje się niepomiernie bardziej ograniczony względem Franciszka.
Co do nawiązań do "Iluminacji" (jej fragmenty są wykorzystane w filmie), to budzą one moją kolejną myśl - czy warto było ponownie odtwarzać wykorzystane tam symbole? Przeżycia mistyczne, zakon, poddanie się pysze za cenę zaniedbania bliskich, błądzenie, szukanie Absolutu w górskim krajobrazie - czy warto było w sposób tak zbliżony ilustrować "Suplement"?
Moja ostatnia refleksja - odczuwałem dyskomfort, widząc fragmenty "Życia ..." jako poboczne segmenty akcji "Suplementu"; działo się tak z pewnością z powodu silnego emocjonalnego przeżycia historii Doktora Berga: sprowadzenie tej poruszającej historii do roli tła nie podobało mi się, choć oczywiście Reżyser miał prawo do takiego manewru.
Podsumowując - "Suplement" to poruszający film o miłości, którego pełne 'przyjęcie' przez Widza jest mocno utrudnione przez czynniki techniczne, drobiazgi, niedociągnięcia realizacyjne. Główny kręgosłup filmu - jego przesłanie metaforyczne - jest w efekcie silnie osłabiony.
Kurcze, nie wiedziałam o takiej intencji reżysera, ale wolałabym jej chyba nie znać ;-) mi sie film nie podobał. Zgadzam się, że technicznie słaby, ale też aktorko. Generalnie nie lubię dwójki głównych bohaterów, zwłaszcza Okraski. W porównaniu z kunsztem Zapasiewicza, który służy tu niestety jedynie za "tło", to spory dysonans. "Życie jako śmiertelna choroba..." była majstersztykiem, to jest słabe jak na Zanussiego. Temat można by zrealizować dużo lepiej.