Pierwszy raz odkąd jestem zalogowana na tej stronie przeczytałam recenzję, z którą tak kategorycznie z pewnych kwestiach się nie zgadzam. Choć nie wątpię w kompetencje autora dotyczące twórczości Burtona, tak o musicalach nie ma on bladego pojęcia.
Stwierdzenie, że muzyka przeszkadza w odbiorze musiaclu jest niedorzeczne. Podejmując się adaptacji "Sweeney Todd'a" Burton oprócz gotowego libretta miał też gotową muzykę. Jedyne co było w rękach kompozytora to zmiany aranżacyjne. Jakiekolwiek zmiany muzyki zniekształcałyby cały obraz. Szczytem niedorzeczności byłaby przecież ekranizacja musicalu z inną muzyką. Jeśli chodzi więc o aranżację muzyki, moim zdaniem wersja Burtona wychodzi obronną ręką. Rozbudowane instrumentarium rozszerza brzmienie muzyki w porównaniu z broadway'owską wersją, którą można obejrzeć na scenach teatrów muzycznych.
Jeśli chodzi zaś o wykonanie muzyki, jak ktoś słusznie tu zauważył "Depp to nie Sinatra". Nie będę mówić, że jest ono porywające, ale wcale mnie to nie dziwi. O ile na Broadway'u główne role grają osoby najlepsze wokalnie, których bardziej można rozpatrywać w kategorii wokalistów niż aktorów, o tyle proporcje te w wersjach kinowych ulegają zmianie. W filmie, gdzie pojawiają się nowe środki artystycznego wyrazu, które z oczywistych względów niedostępne są w wersjach teatralnych (jak np. zaprezentowana w filmie scenografia), wartość wykonania odgrywa mniejszą rolę. Dodatkowo do tego pojawia się magia nazwisk odtwórców głównych ról. Nie chodzi nawet o to, czy mi się ta tendencja podoba czy nie, bo akurat osobiście jestem entuzjastką wykonań profesjonalnych wokalistów, ale jednocześnie jestem w stanie zrozumieć reżysera, który woli postawić na kunszt aktorski odtwórcy roli kosztem umiejętności wokalnych. Ponadto nie rozumiem zdziwienia i oburzenia autora recenzji tym, że jak to określa, Depp i Bonham Carter "nie potrafią śpiewać". Czy w takim razie Renée Zellweger, Catherine Zeta-Jones ("Chicago") czy
Nicole Kidman ("Moulin Rouge") potrafią? Wszyscy wykonują partie wokalne "po aktorsku" i aktorzy "Sweeney Todd'a" nie wypadają od nich gorzej. Zupełnie nie rozumiem więc oburzenia autora recenzji.
Musical to taka forma, która z reguły nie znajduje tłumów odbiorców. Szkoda tylko, że recenzja "Sweeney Todd'a" w wielu momentach oparta była na tym, że autor po prostu nie lubi musicali, niż na tym, jak ten konkretny musical wypadł na tle innych reprezentantów tego gatunku.