"Sweeney Todd" w reżyserii Tima Burtona jest absolutnie oryginalnym filmem. Można jednocześnie zarzucić mu, że opiera się o wytarte do granic możliwości schematy, ale robi to- co by nie mówić- na swój unikalny sposób. Historia wydaje się z góry prosta. Oto fryzjer przybywa po latach w celu wyrównania rachunków z pewnym sędziom, który odebrał mu całe jego szczęście. Mimo tak skromnej treści mamy do czynienia z ciekawą formę. Zadziwia przede wszystkim scenografia. Londyn wieku XIX nie był chyba tak przygnębiający jak właśnie u Burtona. Dzięki ciągłej biało- czarnej tonacji wszystko wydaję się być przesycone ponurością. Dodatkowo charakteryzacja nadaje ciekawego smaczku całej produkcji. Deep wydaje przypominać się Kubę Rozpruwacza, zaś Rickman apodyktycznego burżuja wieku XIX. W pewnej kwestii nie wiedzieć czemu niektórzy doznali zawodu. Chodzi o stronę muzyczną. Na mój gust, każdy wyśpiewany utwór nie przynosił zawodu. Był kolejnym istotnym i oryginalnym dopełnieniem filmu. Co rzecz jasna nie mogło zawieść to kreacje aktorskie. Jak zwykle Deep rzeczywiście wykonuje swoje rzemiosło bardzo solidnie, podobnie jak Bonham- Carter. Rickman sprawdza się również na względnie wysokim poziomie. Za to może razić anielski Jamie Bower, który wydaje się tylko świecić oczami zamiast grać. Dla podsumowania, "Sweeney Todd" to naprawdę pomysłowy kino, które swoją wizualną stroną wyrasta ponad dzisiejsze produkcje. Inwencja twórcza Burtona wydaję się niezwykła gdyż z pozoru zwyczajne schematy obrabia on w istne perły.