Świetnie skonstruowana fabuła, obecna tu ironia tragiczna wydaje się nawiązaniem do
najpierwszych źródeł sztuki... Jedynie niektóre "rodzajowe" epizody/piosenki są trochę
przydługawe.
Oczywiście, że były świetne! Mam na myśli tylko te, które pełniły funkcje raczej "estetyczne" czy może służyły przybliżeniu świata przedstawionego - np. moment, w którym Sweeney i Lovett wpadli na pomysł, że będą przerabiać ludzi na paszteciki. Ta piosenka była dobra, ale wydała mi się ciut za długa.
W filmie i tak była krótsza niż w oryginalnym musicalu, tam trwała z 8 minut, tutaj jakieś 4 albo 5.
Zgadzam się. Sam film miał w sobie niezły klimat. Szkoda, że tak to się zakończyło, bo chciałam dowiedzieć się, co się stanie z Johanną.
A ja właśnie uważam, że otwarte zakończenie jest zaletą filmu. Nie wiemy również, jak potoczyły się dalej losy Tobiasa. Myślę, że gdyby wszystkie wątki zostały doprowadzone do końca, film stałby się nieco banalny. Możemy się domyślać, że Johanna szczęśliwie żyła z marynarzem. Dopóki pozostaje w warstwie domysłów, zakończenie tego wątku jest atrakcyjne i intrygujące. Natomiast dosłowny happy end po prostu nie wpisuje się w estetykę tego musicalu.
tak, racja, zawsze, gdy byłam mała, to zawsze się dziwiłam, czemu nie ma nieszczęśliwych zakończeń i nawet byłam zła z tego powodu. Jednak jeśli zdarza się już ten okrutny koniec, to człowiek wtedy czuje niedosyt.
A ja właśnie lubię złe zakończenia (lepsze są chyba tylko te w których nie jest jednoznacznym czy są dobre czy złe - jeżeli ktoś mnie rozumie) i wcale żaden niedosyt się wtedy przynajmniej u mnie nie pojawia....w tym przypadku to nawet nie liczyłem na inne zakończenie bo było ono oczywiste od samego początku (ale może to dlatego że historia golibrody z Fleet Street była mi znana już z innych przekazów) i gdyby Burton chciał mnie zaskoczyć to właśnie jedynie Happy endem (ale takie było by chyba niesmaczne jednak w tym przypadku). Co do Joanny to ten wątek był jak dla mnie zbędny i szczerze mówiąc wcale nie pomyślałem po napisach co z nią...równie dobrze tej postaci mogło by nie być lub mogła by podzielić losy reszty....
Myślę, że brak jednoznacznego końca jest potrzebny w tym filmie. Tak samo jak złe zakończenie :) Gdyby "Sweeney" skończył się np. ślubem Joanny i Anthony'ego to wówczas byłby to typowy musical z happy endem, a w obecnej wersji następuje pewne przełamanie schematów. Dodatkowo to niedopowiedzenie zmusza do refleksji. Widz zastanawiają nie tylko dalsze losy Joanny, Anthony'ego i Tobiasa, ale także chociażby reakcja mieszkańców Londynu na wieść o tym, że jedli własnych sąsiadów. To jest właśnie według mnie najlepsze :))
Czasem jest potrzebna czyjaś opinia. Zmieniłam zdanie na temat zakończenia tego filmu. Faktycznie typowy "happy end" nie wnosiłby zbyt dużo do filmu, a smutne zakończenie skłania do przemyśleń. Zwłaszcza, że ja uwielbiam jakieś wielkie "zaskoki" w filmach. Dzieło miało swój ponury klimat, za co daję wielkiego plusa :)))
Rzeczywiście niektóre elementy śpiewane były nudnawe, ale były też niektóre świetne, jak "Pretty women" w salonie Todda albo kwestia śpiewana przez Cohena.
Generalnie film mnie bardzo zaskoczył, bo piosenki w filmach/ czy kiedyś w bajkach mnie zawsze męczyły, ale tutaj były bardzo fajnie wrzucone w fabułę. No i świetna obsada