Lubię filmy Tima Burtona ze względu na ich niesamowity klimat. Posępny jak w "Batmanie", tragikomiczny jak w "E. Nożycorękim". "Gnijąca panna młoda" czy też "Jeździec bez głowy" to po prostu majstersztyk. I właśnie chyba ten klimat zawsze mnie przyciągał do dzieł Burtona.
I o ile pierwsza połówka filmu "S. Todd.." jest świetna, to druga niestety już tylko obrzydliwa. Początek filmu jest świetny chociażby przez wzgląd na gatunek jaki reprezentuje. Musicalowy charakter filmu wnosi świeżość i powiew w tę produkcję. Chociaż miałem obawy jak wokalnie sprawi się Johny Deep to zostały ona rozwiane już w pierwszych minutach. Nie ma mocnego głosu, ale i takiego nie potrzebuje. Jego postać jest zmęczona życiem, pragnąca zemsty, nie ma siły żeby mocniej śpiewać :). Charakteryzacja nawiasem mówiąc też jest świetna.
Akcentów humorystycznych też można uświadczyć w pierwszej części. Podobał mi się szczególnie pojedynek golibrodów.
No ale druga część to niestety trupy, trupy i jeszcze raz trupy. Nie wiem, być może to też może podchodzić pod taki czarny humor, ale jakoś mnie to nie bawiło. Chyba lepiej byłoby pozostawić trochę niedomówień, co nasz golibroda robi z klientami, a dopiero w kulminacyjnej scenie, gdy podrzyna gardło sędziemu z pewną dramaturgią to pokazać. A tak ta zemsta traci jakoś na wymiarze. To już taka jakby zbrodnia jedna z wielu.
No ale żeby nie było. Te parę trupów więcej nie może przekreślić całego filmu:). Najnowsza produkcja Burtona przypadła mi do gustu i polecam ją wszystkim widzom .. pełnoletnim.
no miała wymiar... nie widziałeś jak zawzięcie dźgał, to nie było takie zwykłe poderżnięcie ;p