No tak... Przed pójściem do kina czytałem sporo recenzji i wypowiedzi na temat tego filmu, z których wynikało, że to jeden z najlepszych filmów Burtona i jedna z najlepszych ról Depp'a.
Nie sądzę, żeby tak było...
Wiedziałem, że idę na musical, ale nie spodziewałem się piosenki co 5 minut. Na dodatek większość była średnia ( ponad normę - i to znacznie - wybiega jedynie "Epiphany" ).
Film jest dobrze zrobiony pod względem artystycznym, solidnie zagrany.
Ale nie to żeby Depp wbijał w fotel, tak jak np. Day - Lewis w "Aż poleję się krew" ( mam tu na myśli tegoroczną oscarową rywalizację). Więc jednym słowem, jak juz wcześniej zresztą twierdziłem, to zdecydowanie nie był oscarowy film Deppa.
"Edward Nożycoręki" pozostaje dla mnie nieprzerwanie jego najlepszym występem. ( zdecydowanie zasługującym na najwyższe nagrody, których niesety nie dostał).

Po 90 minutach oglądania "Todd'a" pomyślałem sobie: czy to na pewno dzieło Burtona? Dało się zauwazyć charakterystycznych dla tego reżysera szczegółów, ale ogólnie wydawało mi się że całość trochę odbiega od jego stylistyki... No i solidne ( i nic poza tym ) prowadzenie akcji nie wbijało w fotel....aż do finału...
No i tutaj Burton uratował się na całej linii. Oczywiście, że można było przez ostatnie 25 minut spodziewać się jaką rolę odegra "biedna bezdomna", ale reszta - rewelacyjna. Szczególnie przypadł mi do gustu taniec Sweeney'a z Mrs. Lovett ( chyba tak się pisze...).
Dzięki temu, według mnie, film uratowany, jednakże nie dorównuje wczesniejszym produkcjom Burtona ( " Edward" - jeden i drugi, " Sleepy Hollow", "Duża ryba" )- dlatego też ocena - 7/10.