Największym atutem filmu, poza aspektami psychologicznymi (które czynią film zajmującym, jeśli się sądzi, że jest nudny, to najwyraźniej dość płytko oceniło się postaci) jest muzyka, genialne kreacje aktorów - kostiumy i scenografie są wprost niesamowite i świetnie tworzą klimat. Chciałbym zwrócić uwagę na scenę, kiedy Pan T i Pani Lovett są na pikniku. Wydała mi się bardzo "jasna", w porównaniu do reszty. Ale kiedy Pani Lovett skończyła snuć wizje o domku nad morzem i powróciliśmy na ten "jasny" piknik, zrobiło się - przez ten kontrast - bardzo ponuro. Nie uważacie, że ten zabieg miał (lub był to przypadkowy efekt, ale u Burtona wątpię) za zadanie podkreślić to, w jakiej sytuacji są bohaterowie? W jakim mroku tkwią? Genialne zagranie. Wspaniałe głosy Johnny'ego i Heleny również są warte uwagi.