z zapowiedzi wiadomo było, że to musical... rezyseria tez zapowiadała wyraźnie czego sie można spodziewać. film więc od początku do końca przewidywalny. burton bezcześci czystosć gatunku. minus za niby-piosenki niby-śpiewane. plus za zdjęcia.
"z zapowiedzi wiadomo było, że to musical... "
Możesz uściślić, co oznacza ten jakże dramatyczny trzykropek na końcu zdania? Bo to wygląda trochę tak, jakbyś z góry zakładał, że musical jest gatunkiem tak żałosnym, że aż nie wartym głębszej wypowiedzi. Pozostaje jedynie postawić trzy retoryczne kropki.
"reżyseria tez zapowiadała wyraźnie czego sie można spodziewać. film więc od początku do końca przewidywalny."
Owszem, film posiada wybitnie burtonowski klimat, ale żeby od razu wyciągać z tego wniosek - że jest przewidywalny? Może i stara, bolesna prawda, że choćby najsłodsza "zemsta nie popłaca" nie jest niczym nowym, nie oznacza to jednak, że jej temat został całkiem wyeksploatowany. A może w ogóle pokusić się o cyniczną uwagę, że człowiek ze swymi rozterkami moralnymi i starym jak świat zestawem uczuć, to temat tak przewidywalny i nudny, że już się dla sztuki wyczerpał?
"Burton bezcześci czystość gatunku"
Tajemniczy jesteś. Zechcesz wyjaśnić, co rozumiesz przez ową "czystość gatunku". To jakaś idea, której film Burtona nie okazał się godnym nośnikiem? A może musical jest twoim zdaniem "czystym gatunkiem" - ale cóż to znaczy?
Cóż to za czystość, cóż za biała lilija, którą pohańbił brzytwami reżyser "Sweeney Todd"?
O "niby-piosenki, niby-śpiewane" nie będę się wypowiadać. Dla mnie to były utwory z krwi i kości, mięsiste jak nadzienie pasztecików, jak najbardziej zaśpiewane. No, a jeśli uważasz, że główni aktorzy fałszowali, to ja Ci odpowiem, że chciałabym fałszować tak jak Helena Bonham Carter.