Osadzony w niemieckim obozie zagłady film śledzi poczynania węgierskiego więźnia pracującego w oddziale sonderkommando, zajmującego się odprowadzaniem Żydów do komór gazowych, nadzorowanie całego procesu, a następnie zbieranie ich ciał i palenie w piecach pracujących na pełnych obrotach.
Akcja ma miejsce krótko przed (jedynym) buntem oświęcimskich więźniów. Widzimy czynione do niego przygotowania, ale uwagę głównego bohatera pochłania inne zadanie. Wśród ofiar znajduje pewnego dnia zwłoki chłopca, którego uznaje za swojego syna i postanawia pochować przy zachowaniu religijnego rytuału. Piastowana funkcja daje mu dość dużą swobodę w przemieszczaniu się po terenie obozu. Korzystając z tego, że bohater zagląda w różne miejsca, w poszukiwaniu żyjącego rabina, poznajemy topografię miejsca, mamy podgląd na przerażającą precyzję z jaką została zorganizowana praca w nim oraz uczymy się zasad funkcjonowania poszczególnych sekcji.
Reżyser nie epatuje szokującymi widokami, nie przygląda się z fascynacją ofiarom, przedstawia wydarzenia z perspektywy głównego bohatera, osoby, która wykonuje tę „robotę” na tyle długo, żeby wypracować już mechanizmy obronne i potrafić odciąć psychicznie od otaczającego horroru. Scen w komorach gazowych nie widzimy więc, słyszymy jedynie krzyk przerażenia w tle, ciała pokazywane są bezosobowo, obraz jest rozmazany, albo skupiony na jakimś pojedynczym detalu, części ciała, ubiorze. Koresponduje to z dehumanizacją całego procesu, machinalnej, taśmowej, eksterminacji istot ludzkich i określaniu zwłok terminem „części”.
Kamera przyklejona jest do pleców bohatera, w kolejnych długich ujęciach śledzimy jego każdy ruch, często podążając za jego plecami, przemieszczamy się po obozie, poznając jego różne zakamarki. Nie jest to przyjemna podróż, bo z góry skazana na tragiczny koniec, jest jednak bardzo ważne, że ktoś postanowił nas w nią zabrać.
Recenzje i inne wrażenia z tegorocznego Cannes:
https://m.facebook.com/profile.php?id=548513951865584