Uwierzyłam temu filmowi. Że są lata 70-te w Norwegii, że istnieje rodzina, która na choince wiesza banany, że z rozpaczy można zabrać syna na kamping nudystów i że można się całować z dziewczyną z agrafką w buzi. Było śmiesznie, było groźnie. Dobrze było. O chłopcu, który wcielił się w rolę Nikolaja na pewno jeszcze usłyszymy, dawno nie widziałam tak dobrze zagranej roli dziecięcej.
Lepiej bym tego nie ujął. Jakiś zakręcony, ale zaskakująco prawdziwy. A dotarł też do Polski, pokazywano go na Transatlantyku w Poznaniu.
Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, spodziewałam się czegoś lekkiego a tu... cała gama uczuć. Ja też uwierzyłam :)
Niektórzy, np. goci, bardzo lubią się całować z żyletkami w ustach. :)
Kiedyś agrafki w twarzy to była u punks norma, jak tatuaże na twarzach u skinów.