Seksowna Kat, pociągający Josh Lucas (a przynajmniej do momentu, gdy się farbnął ;)), rzeczywiście dobra muzyka, fabuła do pewnego momentu też git, ale końcówka... Walnęła tego zabójcę i moja pierwsza myśl to było WHAT THE F*CK?! Pomijając fakt, że sam motyw tych morderstw był totalnie z d*py, to jeszcze rozwiązali to w tak durny i absurdalny sposób. Chyba bardziej się tego nie dało spieprz*ć.
No i do tego ostatnia scena. "Uratowałaś mnie." i oczywiście pocałunek na tle zachodzącego słońca, a potem gwiazd, jakie to piękne, normalnie popłakałam się ze wzruszenia. Cóż za piękna miłość...
I dlaczego do cholery z tego nauczyciela zrobili takiego cipka?! Żal było patrzeć, jeszcze wzięli do tego Lucasa, no Chryste Panie. Wizualnie męski, dojrzały, poważny facet, a zrobili z niego mentalną ciotę. To tak jakby chcieli z Toma Hanksa, z tą jego pocieszną, sympatyczną twarzą, zrobić boga seksu. To się po prostu nie mogło udać.
Aż sama nie wiem jak ocenić to "dzieło", ale za te cztery pozytywne czynniki z pierwszego zdania dam 7, już niech stracę. Gdyby nie spartolona końcówka, byłoby 8.