Nie jestem wielką fanką "Szybkich..." (oglądałam tylko "Tokio Drift"), więc gdy facet - pasjonat motoryzacji - mi powiedział, że idziemy na to do kina, w duchu jęknęłam i to głośno. Siedząc w kinie przed rozpoczęciem filmu męczyłam się już na zaś. Oczekiwałam znowu wyścigów, nudnej sensacyjnej fabułki, miliarda samochodów i niczego więcej. Tymczasem wyszłam roześmiana i bardzo zadowolona, za to facet już mniej - w sumie ja się śmiałam z tekstów, on głównie z nierealnych akcji, np. gdy Dom pokonał Kubańczyka jadąc w płonącym aucie na wstecznym.
Fajny film, gdyby leciał w telewizji, pooglądałabym jeszcze raz :)