Najnowsza, już czwarta część, przygód Dominica Toretto i detektywa O'Connela, dalej trzyma odpowiedni poziom łamiąc wszystkie przepisy drogowe. Tym razem obaj bohaterowie mają wspólny cel jakim jest narkotykowy boss, Arturo Braga. Mimo iż cel ten sam, to intencje są całkiem różne. O'Connel chce za wszelką cenę dorwać przestępcę i zniszczyć jego kartel, natomiast Toretto pragnie zemsty za śmierć swej ukochanej Letty. Jak widać, fabuła jest prosta niczym konstrukcja cepa, jednak gdy na ekranie pojawią się wystrzałowe samochody i gorące modelki, to męska część publiczności od razu zapada się w fotele. Paniom mimo wszystko poza samochodami pozostają na ekranie również, niezgorsi kierowcy owych cudów techniki, więc też maja w czym przebierać. Od początku wiadomo, iż jest to produkcja nastawiona czysto na rozrywkę i efekty, a fabuła schodzi do tyłu robiąc jedynie za tło. Mimo wszystko jest to nadal ciekawe tło, pozbawione większych zgrzytów.
Jeśli mowa o samych efektach, to warto z ich powodu usiąść dość blisko ekranu w kinie. Naprawdę jest co podziwiać. Pęd i akcja nie odpuszczają ani na chwilę. Dynamiczne pościgi nocnymi ulicami, zatłoczonego miasta, są tak oszałamiające, że miejscami widz widzi tylko błyski świateł. Kaskaderka oraz zdjęcia kraks są świetnie wkomponowane w tło, a całość okraszona lekkimi gagami, które pojawiają się tu i ówdzie. Mimo tak potężnego dynamizmu, film ma w tym punkcie wielką wadę jakim jest brak synchronizacji scen wyścigu i dialogów kierowców. W efekcie ma się wrażenie, że dana sytuacja trwa za długo. Gdy mamy natomiast spowolnienie akcji, to kierowca dalej zachowuje się tak samo. Burzy to miejscami cały koncept dynamizmu kraks. Natomiast zdjęcia na szczęście to mocno retuszują, tak samo montaż.
Jeśli idzie o grę aktorską, to tak jak się spodziewałem jest tutaj bez rewelacji, jednak ma ona przyzwoity poziom. Vin Diesel pokazał już, że naprawdę potrafi dobrze grać ("Szeregowiec Rayan" czy "Babilon A.D."), jednak tutaj znów dostał posadę typowego twardziela z zasadami, że rodzina najważniejsza i mścić się za nią trzeba. To samo się tyczy Paula Walkera, który znakomicie zagrał w "Sztandarze chwały", a tutaj wyszło mu to tak jakoś trochę nijako. Jeśli idzie o tło muzyczne to jednym się spodoba innym nie. Zależy czy ktoś trawi typowo klubowe piosenki zakroplone rapem. W sumie mi się nawet ów styl podobał, ponieważ idealnie komponował się z kolorowymi autami, mknącymi po drogach czy piaskach Meksyku.
Podsumowując, dostaliśmy efektowny film akcji, który na pewno odbudował reputację serii po "Tokio Drift" i trochę nam przypomniał stary pierwowzór. Mimo iż fabuła jest przewidywalna, a na samym ekranie poza kaskaderką szału nie ma, to polecam się wybrać do kina, bo warto. Zwłaszcza gdy za oknem szaruga i nie ma gdzie się podziać.