Mimo iż melodramat nie jest moim ulubionym gatunkiem filmowym, po przeczytaniu licznych recenzji i opinii, zdecydowałem się obejrzeć ten film. Wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie zabłysnę oryginalnością, jeśli wymienię jako zalety tego obrazu wzruszającą, przepełnioną dramatyzmem historię, mistrzowskie aktorstwo, zwalające z nóg plenery i oczywiście rewelacyjną muzykę.
W wielu opiniach czytałem, że jest to "film o pedałach", "gejowski film o kowbojach" i chociaż Brokeback Mountain porusza tematykę miłości homoseksualnej, to jego celem nie było zszokowanie ludzi ukazaniem kilku scen o podtekście erotycznym. Ang Lee pragnął przedstawić miłość "zakazaną", miłość pomiędzy dwoma mężczyznami, miłość, która nie jest łatwa i napotyka na ogromne przeszkody, a co za tym idzie - dramat głównych bohaterów z powodu niespełnionego do końca uczucia, dramat ich rodzin, założonych z obawy przed nietolerancyjnym społeczeństwem.
Film jest przepiękną historią, aczkolwiek bardzo smutną, wypełnioną bólem i cierpieniem. Film pełen symboli, prawie metafizyczny. Ogląda się go z zapartym tchem. Po obejrzeniu trudno mi było skupić się w pracy. Cały czas moje myśli krążyły wokół Brokeback Mountain, całej tej historii, co zdarza mi się bardzo rzadko. Do tego doszło jeszcze nałogowe słuchanie muzyki z tego obrazu. Film porusza, daje wiele do myślenia, po prostu nie pozwala o sobie zapomnieć. Dla mnie jest to naprawdę wielkie dzieło, do którego jeszcze nie raz wrócę. Ocena nie może być inna jak 10/10 :)