Jak zawsze w podobnych przypadkach, tak i tym razem drażni okropnie cały ten brukowy rozgłos, jaki towarzyszy ‘Brokeback Mountain’ od czasu nominacji do tegorocznych Oskarów. W jakimś tam sensie słuszne, ale i tak kretyńskie określenie ‘gejowski western’ przylgnęło do tego filmu jak podtytuł, który z jednej strony sugeruje nie byle jakie kontrowersje, a z drugiej – choćby dlatego, że gatunek jakim jest western od dawna nie jest traktowany zbyt serio – jakieś niepoważne dziwadło. I mimo, że cały ten szum zupełnie nie pasuje do tak absolutnie nie komercyjnego i niełatwego w odbiorze filmu jakim jest ‘Brokeback Mountain’, to jednocześnie, w pewnym sensie uwiarygodnia tę historię i na swój (nieszczęsny) sposób dopełnia ją. Rzeczywistość filmowych bohaterów, Ennisa i Jacka okazuje się być niezbyt różna od tej, w której stonowana, niezmiernie smutna i bolesna opowieść o miłości z miejsca uznana zostaje za kontrowersyjną.
W samym filmie, mimo że kwestia tolerancji ma w nim bardzo duże, decydujące znaczenie, stosunkowo niewiele mówi się o tolerancji i o nietolerancji. Żadnych apelów. Jeszcze mniej mówi się tu o homoseksualizmie jako takim, a do tego prawie wcale nie wspomina się w ‘Brokeback Mountain’ o miłości. Nie dosłownie. W ogóle mało jest w tym filmie zdań ‘wiele mówiących’, czy też podawanych jak na tacy oczywistości. Za to emocji jest tutaj całe mnóstwo. Emocji, które zostają w widzu (we mnie zostały) długo po skończeniu seansu, a które ukazane zostały tu w sposób oszczędny i niezwykle wiarygodny. W ukazaniu postaci drugoplanowych często są one jedynie zaznaczone, jak choćby w przypadku Laureen, żony Jacka, której z czworga bohaterów poświęca się tutaj najmniej miejsca, ale która okazuje się być osobą żywą i pełną, tyle że ‘nie objaśnioną’. Osobą, po zapoznaniu się z którą pozostaje takie wrażenie, jakby kogoś się zignorowało lub nie wysłuchało. Podobnie jest w przypadku żona Ennisa, Almy, o której widz dowiaduje się już więcej, ale i tak pozostaje wrażenie, że za mało. Ale tak jest lepiej.
Trochę inna sprawa to ukazanie w ‘Brokeback Mountain’ pary głównych bohaterów oraz łączącego ich uczucia. Wspaniałe jest w tym filmie to, że – z jednym może wyjątkiem – nie padają tu żadne wyznania. Miłość pomiędzy Jackiem i Ennisem po prostu jest. Trudna, niedozwolona, ale jednocześnie autentyczna i wiarygodna, wyrażająca się w ich postawach, w ich zachowaniu: w scenie pierwszego spotkania po latach, w nie mniej poruszającej scenie rozmowy ‘o Meksyku’, jak i w całej reszcie.
Na swój niezwykły sposób jest ‘Brokeback Mountain’ pochwałą miłości z w y c z a j n e j, naturalnej, bo szczerej, takiej więc, w której wszelkiego rodzaju czynniki społeczne stanowić mogą jedynie przeszkodę, a nie warunek. Tyle, że jest to bardzo pesymistyczna pochwała. Bo ‘formalnie zabronione’ uczucie bohaterów zaciążyć musi na ich życiu i życiu ich bliskich, a im większe te uczucie, tym więcej tego życia. Całe życie.
caterpilla, dziekuje za te ciekawe uwagi, bardzo milo jest cos takiego poczytac na forum! Film zrobil na mnie piorunujące wrazenie, obejrzalem i - jak mówi Konwicki - przewrocilem sie na plecy: przez parę dni nie mogłem przestac o nim myśleć.
Biore udzial w dyskusjach na tym forum odkąd obejrzałem film, coraz rzadziej zdarzaja sie interesujace wypowiedzi o jego wartosciach artystycznych - takze o poetyce filmu, o przyjetej dla opowiedzenia tresci formie. Dlatego jak ostatnio wdalismy sie z Pepe Le Swąd w dyskusję o docenieniu tego filmu (link: http://www.filmweb.pl/Topic?id=364557#839360 [www.filmweb.pl/Topic?id ...] ), to pomyślałem, że może byśmy się przerzucili pod Ciebie, co ty na to?
Pepe, chciałbym najpierw Cie zapytac, w zwiazku z poprzednimi glosami, czy nie uwazasz, ze istnieją jakieś wyznaczniki kina artystycznego, ktore stanowia o wielosci filmu - i o ktorych tu w tej recenzji byla mowa? ("W samym filmie, mimo że kwestia tolerancji ma w nim bardzo duże, decydujące znaczenie, stosunkowo niewiele mówi się o tolerancji i o nietolerancji. Żadnych apelów. Jeszcze mniej mówi się tu o homoseksualizmie jako takim, a do tego prawie wcale nie wspomina się w ‘Brokeback Mountain’ o miłości. Nie dosłownie. W ogóle mało jest w tym filmie zdań ‘wiele mówiących’, czy też podawanych jak na tacy oczywistości. Za to emocji jest tutaj całe mnóstwo.")
Oczywiście nie ma sprawy Bill, przerzucajcie się. Dla mnie to przecież bardzo miłe wyróżnienie. Dzięki :)
Oczywiście, że się przerzucam, mnie tam bez różnicy :)
Odpowiadam na pytanie numer jeden - właśnie tak, Bill, absolutnie nie uważam, żeby istniały jakiekolwiek wyznaczniki kina artystycznego. Co to znaczy "kino artystyczne" ? Kto tak na prawdę jest w stanie zdefiniować artyzm czy sztukę tak, aby oderwać się od subiektywnego wrażenia jednostki, odbiorcy ? Zaś subiektywnych wrażeń może być tyle, ilu odbiorców. Ty twierdzisz, że takie wyznaczniki są, na poparcie tezy przytaczasz fragment recenzji "BBM", natomiast dla mnie w tym fragmencie nie ma mowy o żadnych wyznacznikach. Czy kino artystyczne, to takie kino, które zamiast podawać "na tacy oczywistości" operuje metaforą, symbolem i niedopowiedzeniem ? A niby dlaczego ? Chyba będę musiał pooperować przykładami... Możliwe, że kontrowersyjnymi, przynajmniej dla niektórych, niemniej proszę mi udowodnic w sposób nie pozostawiający cienia wątpliwości, że nie mam racji.
Przykład 1. "Titanic"
Szczyt komercji i król Oscarów. Za każdym razem, jak ten film oglądam, ryczę jak bóbr. Targa mnie do żywego mięcha scena, gdy Kate Winslet pod koniec filmu wyrywa z ust trupa gwizdek i zaczyna desperacko w niego dmuchać, wzywając łódź ratunkową. Targa, bo w tym momencie właśnie całym jestestwem wierzę w tę "titaniczną" miłość :) Są emocje ? Cały film odbieram jako metaforę dla wyzwania, które człowiek rzuca Bogu - "to statek, którego nawet Bóg nie byłby w stanie zatopić" chełpią się mali ludeczkowie, a Bóg nawet nie fatyguje się, żeby przywalić zastępami aniołów z mieczami ognistymi w dłoniach, tylko od niechcenia podstawia w odpowiednie (albo nieodpowiednie, zależy od punktu widzenia) miejsce kawał zamrożonej wody. Jest metafora ? Jest. A gdzie Złota Palma ???
Przykład 2. Lars Von Trier
A mnie się Lars nie podoba i już. W całości mi się nie podoba. Nie bierze mnie, uważam, że te dzieła są wydumane, przekombinowane i nieprawdziwe. Nie wierzę w "Przełamując fale", nie wzrusza mnie tańcząca w ciemnościach Bjork, jedyne, z czym się zgadzam, to tytuł filmu "Idioci". Nie mam na poparcie powyższego żadnych argumentów, po prostu do mnie ten pan nie dociera. Tymczasem uznawany jest niemalże za guru tzw. kina artystycznego. Czy gdzieś już aby nie wspomniałem, że wybitny film, to taki, który porusza i zachwyca ? Skoro Lars taki wybitny, to pewnie musi zachwycać. No jak zachwyca, kiedy nie zachwyca ? Mnie nie zachwyca. To jestże Lars artystą, czy nie jest ??? Jeśli nie jest, to skąd nagrody i peany ? Jeśli jest - to niechże mnie kurde zachwyci !!! Niech zadrżę z emocji !!!
I tak dalej....
Słuchaj, niecierpliwie czekam na ripostę, ale i tak uważam, że nasze pogaduchy będą tylko żonglerką słowami i popisywaniem się elokwencją :) Fajnie mi się żongluje i jakoś nie mam poczucia walenia po łbie własnymi piłeczkami, mam nadzieję, że Ty też się dobrze bawisz :) Uprzedzam tylko, że jeżeli będziesz chciał zaproponować mi jakiś uniwersalny wyznacznik jakości filmu, przygotuj sobie uzasadnienie, nazwijmy to, matematyczne. Inaczej zawsze będę mógł powiedzieć: "jak zachwyca, skoro nie zachwyca ?" :)))) Pozdrawiam serdecznie !
Pepusiu Drogi, dobra, mnie tez sie nie podoba, ze troche dryfowalismy w strone erudycyjnego przerzucania sie argumentami, rodzaju takiej dyskusji nie znosze i ciesze sie, że nasza tak sie nie rozwinie.
Tak, masz racje wiec: nie ma jednoznacznych kryteriow oceny filmu, ale też zdanie z Gombrowicza nie może być wszędzie wytrychem! No nie może. Przykro mi, ale to jest akurat nazwisko-miecz mój. Nie nie nie nie jest tak, że świadectwem wielkości dzieła kultury - błagam nie kwestionuj mi tu tej kategorii - są tylko emocje i wrażenia: Gombrowicz w "Dziennikach" się zachwycał Sienkiewiczem, ale jednocześnie go irytował autor "Trylogii", którego nazywał pisarzem drugorzędnym (to zresztą sławny tekst: "pierwszorzedny pisarz drugorzedny", nie?). No widzisz, nawet Gombrowicz waloryzował, i to bynajmniej nie kluczem emocji i przyjemności odbioru czy zaangażowaniem, wzurszniami itp.!!! Istnieją argumenty, którymi się można posługiwać, wypowiadając się pochlebnie o filmie, trzeba sie oprzec na jakiejs merytorycznej belce (sam zresztą się opierasz w swojej recenzji: zobacz, chcesz kogos przekonac, ze film jest wart obejrzenia i pokazujesz jego zalety! Więcej: chcesz przekonac ewentualnego widza, ktoremu się film nie podobał! - no bo jak nie, to po co piszesz recenzję? Ja swoją napisałem, żeby może ktoś, komu się film nie podobał, może się przekonał do filmu, kiedy mu pokarzę coś co przeoczył, czego nie dostrzegł a co jest wartościowe).
Więc dobrze, może się z tym jednak zgodzisz, że jest coś obiektywnego jednak a nie są tylko emocje? Czy nie, czy studiujesz filozofię, socjologię bądź antropologię kulturową i uwielbiasz metodologie relatywistyczne i jestes gotów zostac przy argumentach tego nihilizmu naukowego?
Błagam, pogadajmy o BM własnie pod tym kątem, zobacz ile rzeczy można w tym filmie niezwykłych wskazać, wyróżniających film na tle całej rzeszy innych! Ja napisałem tak w swojej recenzji: "sposób opowiedzenia tej historii i przedstawienia trudnego problemu, okażą się z perspektywy czasu wyznaczającymi "Brokeback Mountain" miejsce w gronie arcydzieł kina".
I jestem skłonny teraz się roztkliwiać nad tym sposobem opowiadania i jestem skłonny się roztkliwiać nad obraną taktyką reżyserską mówienia o problemie. Arcydziełem się dzieło okazuje dopiero PO JAKIMŚ CZASIE (bo okazuje się dopiero po czasie, że jego wartości artystyczne są nieprzemijalne), ale już dzis można typować i wskazywać to, co kiedys wciąż będzie robiło wrażenie.
No a potem mogę wskazać, że ilość takich zalet winduje film - i jak się na taką wędrówkę po szczeblach patrzy, to wręcz to jest obiektywne patrzenie! A potem... potem mogę z rozkoszą wskazać, że w Wenecji częściej niż w Hollywood takie właśnie filmy są doceniane (o tym, co mam przeciwko Oscarom - wypunktowalem juz). To jak?
Z recenzjami to jest dziwna sprawa. Niby taka recenzja powinna być obiektywna, ale nie zdarzyło Ci się nigdy czytać dwóch recenzji tego samego filmu, z których jedna go zachwalała, a druga odsądzała od czci i wiary ? Zapewne pamiętasz, kilka lat temu we "Wprost" drukowany był taki cykl "Perły do lamusa", w którym niejako równolegle, w formie dyskusji, pojawiały się dwie recenzje tego samego dzieła a rozmówcami byli Tomasz Raczek i śp. Zygmunt Kałużyński. Czasami się zgadzali a czasami wręcz wykłócali. Szkoda, że nie trzymam starych numerów tego czasopisma, bo chętnie posłużyłbym się konkretnym przykładem, zamiast luźnymi wspomnieniami, ale trudno. Myślę, że zgodzisz się ze mną, że obaj panowie prezentowali ten poziom kultury i wiedzy, który uprawnia ich do publicznego prezentowania własnego zdania na temat dowolnego filmu. Jak więc wyjaśnić to, że często ich zdania były rozbieżne ? Który z panów w przypadku jakiegoś tam filmu X mylił się, a który miał rację ? A jeżeli jeden z nich się mylił, to jakim cudem ominął te przyzywane przez Ciebie obiektywne czynniki ? Skoro obiektywne i mierzalne, to przecież ten drugi dyskutant powinien w momencie wykrycia błędu w rozumowaniu kolegi wyciągnąć kartkę i spokojnie pokazać: "zaraz zaraz, kochany kolego, popatrz, jak ja to liczę" - i tutaj przedstawić dowód.
Słuchaj, oczywiście staję tutaj okoniem i próbuję przedstawić mój punkt widzenia, ale oczywiście też rozumiem, co masz na myśli, mówiąc o kinie artystycznym i wybitnych dziełach, które po prostu są wybitne i już. Staram się jedynie wykazać, że udowodnienie, jednoznaczne i nie pozostawiające żadnych wątpliwości, że dany film faktycznie jest wielki, jest po prostu niemożliwe. Sztuka to nie matematyka, nigdzie nie znajdziesz tablic ani wzorów, na których mógłbyś się oprzeć. I tak po mojemu - to bardzo dobrze. Bo własnie w tym tkwi magia. Zapytaj sam siebie - czy to nie cudowne, że ten sam obraz może jednego człowieka znużyć, zdenerwować czy zniesmaczyć, podczas gdy jego sąsiad będzie tym samym filmem oczarowany i zachwycony ? Tylko dzięki temu możliwy jest ciagły rozwój tej sztuki, dopóki nikt nie stworzy niepodważalnej recepty na wielkie dzieło, dopóki nie zapisze zasad, wzorów i nie ujmie emocji w ciag równań, dopóty możesz zawsze liczyć na nowe wzruszenia, emocje i zaskoczenia. I zobacz, jak to poszerza Twoje horyzonty, jako odbiorcy ! Dla mnie nie ma nic nudniejszego, niż monotematyczny wielbiciel komedii romantycznych czy też dzieł głęboko psychologicznych - zupełnie nie widzę między nimi różnicy. Tak, jak w muzyce - dla mnie prawdziwy wielbiciel muzyki potrafi czasem docenić idealne harmonie Mozarta, czasem zasłuchać w niecodzienne metra Ani Jopek, czasem odreagować stres przy ścianie dźwięku Metalliki a jeszcze kiedy indziej poskakać przy umpa-umpa Ich Troje.
Czekam na odzew - a swoją drogą jeżeli masz ochotę, to możesz mi też skrobnąć maila, bo nie wiem, czy powinnismy tą duskusją zaprzątać uwagę innych użytkowników tego portalu: jak dotąd chyba niewiele powiedzieliśmy na temat "Brokeback", poza tym, że obaj się zgadzamy, że film jest wart obejrzenia :) Jak chcesz, to pisz: qubas27@wp.pl
Pozdrawiam serdecznie :)
No to widzisz jakoś dobrnęliśmy do końca całej intelektualnej teoretyczno-krytycznej awatury. Nasza dyskusja zakończyła się kompromisem: jak powinna sie zakończyć dyskusja na poziomie. Przy czym nikt tu nie zmienił zdania, a po prostu zwerbalizował je wreszcie tak, żeby nie miało kantów, które uwierały rozmówcę - czyli jednak oszlifował kanty, czyli jednak trochę zmienił zdanie, hehe (ale pamiętasz, że ja nigdy nie twierdziłem, że można stwierdzić jednoznacznie, że dany film faktycznie jest wielki - że są jakieś kryteria sztywne).
Stwierdzamy więc, że w ocenie należy się kierować pewnymi merytorycznymi argumentami, a nie tylko zachwytem subiektywnym, ale pamiętamy, że subiektywny odbiór powoduje, że ilu odbiorców, tyle opinii - z tym, że bardzo często opinie się zbiegają, właśnie w rozmowach o konkretach.
Najbardziej efektywne są rozmowy o konkretach: czyli np. teraz rozmawiamy o przyjętej formie - czy adekwatna do tresci itp. i na tym polu oceniamy, a potem przechodzimy do innego pola.
Uwagi:
1) Kałużyński i Raczek mieli program "Perły z lamusa", to był program telewizyjny.
2) Ich rubryka we "Wprost" nazywała się "Perły kina".
3) nie masz co się przejmować, że nie zbierałeś - są te dyskusje opublikowane w paru tomach zbiorowych!
kurcze, wysyłam to, muszę się ubierać i lecieć na dworzec po dziewczyne, ale wroce do wątku. wroce za troche, przepraszam
Hihihi... No tu się przyczepię, wiem, wiem, małe to bardzo zmojej strony, ale nie lubię, jak się mnie poprawia, kiedy mam weryfikowalną rację :))
"Perły z lamusa" to faktycznie Kałużyński i Raczek w telewizorze. We "Wprost" natomiast rubryka się nazywała "Perły do lamusa", a konkretniej "Perły do lamusa ?" - sprawdź sobie na stronie "Wprost", w archiwum, ewentualnie służę przykładowym linkiem http://www.wprost.pl/ar/?O=9783 [www.wprost.pl/ar/?O=978 ...] :))))) Potem zresztą wydano książkę pod tym samym tytułem. Zaś "Perły kina" to kilka tomów na temat kina, autorstwa Pana Zygmunta :)))
Niecierpliwie czekam na powrót do tematu, bo oczywiście moja "przyczepka" ma zerowy związek z czymkolwiek :))))))))
Pozdrawiam !
Kurde no, wiedzialem, ze dodasz komentarz zanim wróce. I to jeszcze taki. Nienawidze nie miec racji. Widzisz, brak czasu, nie sprawdzilem dokladnie. Co ja teraz mam zrobic, chcialem kontynuowac wyliczanke od 4) ale jak tu. No na prawde, nie mogles poczekac?
Każdemu mogą się przytrafić wpadki :)
Proponuję faktycznie wrócić do filmu, bo od niego sie wszystko zaczęło. Mam w związku z tym pytanie i to takie, niezwiązane z filmową techniką, ale z emocjami właśnie (uznajmy, że emocje to moja działka, więc o nie będę pytać, zaś Ty będziesz wrzucać kwestie, związane z "robotą filmowców", OK ?).
Napisałem gdzieś wczesniej, że "BBM" poruszyło mnie najbardziej dlatego, że gdzieś w tej historii znalazłem sam siebie. Gdybym spisywał pamietnik, to mógłbym teraz wskazać konkretną stronę, na której opisane by było "Moje Brokeback". Konkretnie zaś: moje Brokeback geograficznie mieści się gdzieś między Żywcem a Nową Solą, rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych, zaś w roli głównej występuje niejaki Sławek. Ale w moim przypadku znalezienie odniesień jest proste. Z Twoich wypowiedzi natomiast wywnioskowałem, że nie jesteś gejem (popraw mnie, jeśli się mylę). Czy też możesz wskazać swoje Brokeback ? Jeżeli tak, to powiedz, czy łatwo było znaleźć powiązania - czy w trakcie filmu po prostu pomyślałeś "mój Boże, to ja i Ona", czy może raczej musiałeś pogrzebać w życiorysie wyłącznie na potrzeby odpowiedzi na to pytanie.
Jak łatwo się domyśleć, pytam po prostu o uniwersalność historii Jacka i Ennisa :)
Pozdrawiam !!
To teraz uwaga, odpowiadam, a kosztuje mnie to bardzo dużo, bo ja nie umiem pisac o swoich emocjach, a teraz mam napisać o tym, co w odbiorze BM spowodowało te emocje.
Dobra, jedziemy.
Przedstawiam się. Jestem na V roku studiów, u kresu fantastycznego okresu mojego życia (nienawidze sie tak uzewnetrzniac, cholera). Juz to teraz wszyscy czujemy w naszej grupie, że to koniec, to nawet samo juz się narzuca w obrazie naszej grupki, bo ludzie sie porozjezdzali po Wyspach czy gdzie, mało zajęć, więc wielu ni widu.
I co jest tak niezwykle mnie przejmującego w BM to właśnie takie ujęcie kresu, zakończenia czegoś. Niemożliwości powrotu (Iwaszkiewicza o tym piszącego wciąż polecam, notabene legendarnego już homoseksualistę, ciekawa zbieżność, nie?).
Jak mi starsi truli, że przeleci, to nie to że im nie wierzyłem, ale zastanawiałem się: po co mam się teraz nad tym zastanawiać? A teraz ten film obejrzałem i się wczułem. Jak Jack patrzył za odjeżdżającym Ennisem (koń-samochód) to po prostu... no to po prostu zapadłem się w fotel.
Jest pokazane SZCZĘŚCIE w tym filmie, jest jakby zdefiniowane: to szczęście E i J jest krótkie, niepozorne, no i szybko przemija.
Ja się na ten film boję iść po raz drugi do kina.
A ja lubię mówić o uczuciach - uczucia nieuporządkowane i niezrozumiane potrafią człowiekowi zrujnować życie. Natomiast jeżeli chcę komuś o tych swoich uczuciach opowiedziedzieć, to najpierw muszę, po prostu muszę rzecz przemyśleć i ułożyć tak, aby rozmówca zrozumiał, co mam na myśli. Taka terapia, psychoanaliza wg. Adama Słodowego :)
Oglądałem "BBM" i widziałem siebie i Sławka. Wtedy byłem jeszcze przestraszonym dzieciakiem, pierwszy rok studiów czy nawet tuż przed studiami. Pozwoliłem, żeby mówił przeze mnie lęk i wyparłem się siebie, jego i wszystkiego. Wyparłem się mu w oczy, wsiadłem do pociągu i wróciłem do domu. W jednej chwili zakończyłem przyjaźń, która ciągnęła się od kilku lat. W jednej chwili i ze strachu. Od tamtej chwili nie było chyba dnia, żebym o tym nie myślał. Jak na złość teraz, kiedy jadę od siebie do mamy, po drodze mijam szyld z jego nazwiskiem. Ale wydaje mi się, że dla mnie tamto Brokeback się zamknęło i nie ma powrotu, nie mam prawa ładować się teraz w jego życie z moimi nowymi przemyśleniami, samoakceptacją, odzyskanym spokojem, nowo nabytą siłą i czym tam jeszcze. Moja koszula zostanie w mojej szafie a szczoteczka do zębów - w mojej łazience. Dlatego, kiedy Jack na chwilę cofnął się w czasie, ja sam zobaczyłem siebie, mówiącego: "tak, masz rację, i też jesteś dla mnie kimś wyjątkowym".
No, własnie się pokroiłem do żywego mięcha. Idę sobie pozszywać ścięgna... :)
Pozdrawiam !
Ale mnie rozbiles, nie moge sie pozbierac. Słuchaj, zostawiamy to, zostawiamy ten przykład tych rozmów, ktore może i warto byłoby przeanalizować jak przebiegały, bo w końcu to powienien byc podrecznik na zajeciach z krytyki filmowej. (Ale mnie rozbroiłeś! równiez tym linkiem - wszedłem i zacząłem czytac, jeden artykuł, drugi trzeci, o "Powrocie"... - gdzie te czasy?! Kto tu bedzie sie teraz o filmie tak wypowiadał, kto nam został oprócz jakichś Pietrasików? Raczek sam ostatnio chwali takie filmy, że się rozpłakałem, jak obejrzałem; taki na przykład o grupce japońskich dzieci co zostają na wyspie i strzelają do siebie az zostanie tylko zwycięzca, specjalnie wyrzuciłem z głowy tytuł).
o BM teraz, przechodzimy już, tak?
Co mi się w tym filmie w takim razie najbardziej podoba, to to, co zostało tak ładnie przedstawione w recenzji, pod którą się podczepilismy: że w tym filmie się tak mało mówi wprost, tak świetnie się sugeruje. Gra aktorska! - ma się wrażenie, że wszystko sie pod skórą twarzy zbiera, zbiera i zbiera, ale ze oni jakąś tytaniczną pracą to zatrzymują i te drobinki mimiki to to czego sie powstrzymac nie udalo.
Jest taka scena, jak Ennis sie w drugim (niewyraźnym) planie rozbiera, a na pierwszym jest zbliżenie obierającego kartofle czy coś Jacka, który po prostu az wychodzi ze skory, zeby okiem nie mrugnąć (to ujecie jest dość długie, a jedyne co robi Jack, to przełyka
- i ten ruch krtani to jest po prostu cały Ang Lee, to jest po prostu kwintesencja jego modelu kina; tak samo było w "Przyczajonym tygrysie" - że jak się bili tam, to przede wszystkim na mimice twarzy sie skupial widz, a nie na piruetach, czego nie bylo juz w "Hero" czy "Sztyletach" a czym "Tygrys" dystansuje w całokształcie te filmy o kilka długości; ale sie rozpisalem w tym nawiasie, hahaha).
W ogole skupienie na postaciach i ich twarzach i cała konstrukcja narratora w tym utworze przypomina mi bardzo "Ostatni dzień lata" Konwickiego, BM jest tak bliski temu pierwszemu filmowi Konwickiego, że aż się nie chce wierzyć, że minęło 50 lat.
P.S. Jednak są dziś jeszcze ciekawe rozmowy, przesadziłem oczywiście apokaliptycznie, w emocjonalnym uniesieniu. Są na przykład na TVP KULTURA (mimo że tam też Piertrasika kurcze czasami zapraszają i się wtrynia w słowo rozmówcom).
Hahaha, Ty pisałeś swoje, a ja odpowiadałem na Twojego posta :)) Zaraz się doniosę, tylko przeczytam i pomyślę :)))
hahaha, a ja teraz wróciłem do twojej recenzji, tak nieszczęśliwie zamieszczonej pod rumakami
Właśnie ta oszczędność mnie ujęła, taka jest sugestywna. Ang Lee robi to, co tak ładnie ujęła Julia Roberts jako wróżka Dzwoneczek w spielbergowskim "Hook": czasami "mniej" znaczy "więcej" :)) Nie twierdzę oczywiście, że jest to jedyny dobry sposób robienia filmów, barokowy przepych Luhrmanna może się sprawdzić równie dobrze - wszystko zależy od konkretnego filmu. Ale tutaj nie trzeba wielkich słów i spektakularnych gestów. Tutaj mamy dwóch prostych kolesi, którym wyjątkowo nie do twarzy by było z melodramatem w hollywoodzkim stylu. Gdyby Ennis nagle zaczął się miotać w deklaracjach wiecznej miłości, to trzeba by mu jeszcze dorzucić kieckę w kolorze czerwonego wina i upozować na tle zachodu słońca nad Tarą, wtedy by się zgadzało - śmieszny facet w śmiesznej scenerii. Ale on się nie miota, bo nawet nie wie, jak miałby to zrobić. Całe życie wpajano mu "twardym masz być, a nie miętkim" (celowy błąd ort.), więc teraz, kiedy wszystko w środku mu krwawi, jedyne, na co może sobie pozwolić, to "przysięgam ci, Jack", wypowiedziane przez tak zaciśnięte usta, że gdyby nie napisy, nie zrozumiałbym kwestii. I to jest prawdziwe, to mnie przekonuje. Albo scena pożegnania z Brokeback, Jack odjeżdża, a Ennis dostaje napadu furii, wręcz fizycznej choroby. I ja rozumiem, że on po prostu trafił na coś, co go przerosło, tak samo jak góra Brokeback wznosi się ponad niziny codzienności (patetycznie powiedziane, ale jak mi się już napisało, to niech zostanie). On sam nie chce ? nie może ? nie wie jak ? ująć to w słowa, więc daje upust emocjom w jedyny dopuszczalny dla siebie sposób. Albo jeszcze: ślub Ennisa i Almy. Ksiądz mówi "możesz pocałować panne młodą, śpiesz się, bo sam to zrobię !" a ja widzę, że Ennis jest myślami zupełnie gdzie indziej i właściwie miałby ochotę odpowiedzieć "Proszę, zrób to !!! To nie jest moje miejsce !". Tutaj ukłon w stronę aktorów i reżysera. Nie tylko za wykonanie wszystkiego w tak sugestywny sposób, ale głównie za wcześniejsze przemyślenie historii, postaci i ich psychologii.
Swoją drogą Ang Lee chyba lubi się skupiać na tym, co pod skórą. Pamiętasz Emmę Thompson w "RiR" ? Oczywiście tam takie poprowadzenie postaci było łatwiejsze do opracowania, bo jednoznacznie, nawet w tytule, została ona skonfrontowana z romantyczną Kate Winslet, która wciąż paplała o wielkich uczuciach, a faktycznie o mało nie pozwoliła takiemu uczuciu minąć się niezauważenie. Tego samego można by się doszukać w "Tygrysie" i w "Burzy lodowej" (ten drugi film najsłabiej znam - oglądałem raz i to bardzo dawno i jakoś nigdzie nie mogę znaleźć, żeby sobie przypomnieć). Celowo pomijam tutaj "Hulka", o którym chętnie bym posłuchał od Ciebie :)
Gdybym to wszystko powyższe miał ująć w jedno, może nazbyt metaforyczne zdanie, powiedziałbym tak: Ang Lee robi filmy zdając sobie sprawę, że krew, nawet najbardzie wzburzona, płynie wewnątrz człowieka, na powierzchnię wydobywa się tylko w ekstremalnych przypadkach, a i wtedy nie zawsze wybucha fontanną, częściej rozlewa się w strumyczki i plamy.
Pozdrawiam !
Nie nie, nad "Hulkiem" przechodzimy bez interpretacji, już nie chciało mi sie w mojej recenzji BM na nim skupiać, bo uważam, że to jest film-trybut stosunkom producencko-reżyserskim w Hollywood: wydaje mi się, że Lee był wtedy na etapie wywalczania sobie swobody twórczej, której jednak nie zdobył przez "Tygrysa". Chodzi o to, że "H" zrobił Lee, by móc nakręcić coś innego, na zasadzie: zrób to (mówią kasiaści), to wtedy pogadamy o twoim projekcie - a tym projektem była kontynuacja "PTUS", która nadal pozostaje w zawieszeniu, co najlepiej świadczy o tym, że Lee jeszcze się musi wybijać na niezależność w Ameryce. I to właśnie dlatego ja tak trzymam kciuki za to, żeby Lee dostał Oscara, a nie skończyło się na nominacji za reżyserię (jak przy "PTUS", która w sumie, okazuje się, niewiele dała).
Tak, myślę, że "Hulka" zrobił po to, żeby móc nakręcić coś "swojego" - a ponieważ nie udaje się mu wciąż zrobić "Treasured Sword, Golden Hairpin", to tym "jego" filmem, czyli takim, który zrobił tak, jak chciał, okazał się "BM".
Pepe, czy nie myślisz, że warto by się teraz z kolei przerzucić (w kontynuacji tego wątku) na stronę FW samego Anga Lee? Byłem tam, tam jest tak malutko tematów, a przecież warto by tam też trochę się nad Lee porozczulać.
Tak skaczemy po forach trochę śmiesznie, ale ja myślę, że to jest bardzo pozytywne, bo nie tylko urozmaica wojaże intelektualne (przez autentyczne wędrówki), ale też jakoś wskazuje nasze preferencje tematyczne, jakoś się deklarujemy w tym, jaki dyskurs nas interesuje i o czym w ogóle chcemy gadać, nie?
Odkąd zrobiło się głośno o tym filmie udało mi się zobaczyć wiele bzdurnych ocen tego filmu np. "gejowski; film o gejach; western z gejami itp..." Ale już najbardziej głupio oceniła go Karolina Piotrowska mówiąc o nim: "gejowskie porno". Takie recenzje (nie wiem skąd wydarte) często się słyszy. Najbardziej trafne z pośród tych, które udało mi się usłyszeć, to: "film o homoseksualnej miłości".
Niestety wielu ludzi zanim pójdzie do kina, słucha takich wypowiedzi i się po prostu zniechęca.
Co do mojej oceny, to jestem zachwycony tym filmem, dla mnie najlepszy film jaki kiedyolwiek widziałem. Dlaczego...??? Dlatego, że opowiada o życiu, realiach, stereotypach, a przede wszystkim ukazuje miłość, "miłośc ponad wszystko". Miłość, która była zakazana, miłość, za którą można życiem przypłacić, a jednak przetrwała, podeptana podniosła się na nowo z większą siłą, przetrwała czas rozłąki i "wybuchła" z podwojoną energią - przetrwała "ponad wszystko".
Ten film można potraktować jako "podręcznik", można się wiele z niego nauczyć, bije z niego wielkie przesłanie, tylko spojrzeć głębiej, bez oporów, że to miłość mędzy dwoma mężczyznami, bo "miłość jest jedna", bez podziału, wystarczy ją znaleźć i dać jej żyć.
Z pewnością zostałbym skrytykowany (za powyższe stwierdzenie) przez zagorzalców, dla których miłość istnieje tylko między mężczyzną i kobietą. Ale jakże łatwo jest rozwiać te stereotypy - ten film je rozwiewa...
Sant uważam tak samo jak ty,dla mnie też to jest najlepszy film jaki widziałam.zgadzam sie ze wszystkim co napisałeś.Świetna wypowiedź!!POZDRAWIAM!
Sant ma rację....niektórzy pseudorecenzenci mają tyle wspólnego z filmem (czt mediami, jak to wczoraj powiedził poseł Szmajdzoński) że widzą tylko że na pilocie jest ON i OFF ;-)
heh
No tak w mediach dopiero zacznie sie burza. Wydaje mi sie jednak, że media nie przychylne obecnej władzy, będą propagować ten film i nie sądze żeby go krytykowały, zastanawiam sie co z TVP, zapewne przemilczą temat. Jak zwykle "pełne kultury" Mocherowe Berty zabiorą głos z Giertychem na czele. Wiadome, choć niestety to nie uniknione, że film zostnie zaatakowany zanim (jeśli wogóle Mocherki go oberkają) jeszcze go obejrzą. Przypomne wszystkim, że żyjemy w Polsce gdzie dominuje dwulicowość i pruderia. Moja krytyczna postawa pewnie jest wywołana tym, że znam realia życia w Europie i gdy słysze te wszystkie komentarze nawołujące do walki z Europą bo nas "spedalą" to już nawet nie chce mi sie śmiać. Przecież w Euopie nikt nie propaguje homoseksualizmu, tam sie poprostu szanuje ludzi jakimi są. Brakuje mi tego w Polakach. Gdy w filmie przywołoano moment gdzie komuś urwali penisa i zamorodwali go skojarzyła mi sie młodzież wszechpolska. Pozostaje światełko nadzieji w ludziach takich jak na tym forum.
Niestety to nie wystarczy, tu potrzeba czegos wiecej, tj. tolerancji w skali kraju, niestety to wymaga sporej ilosci czasu. Proces zmiany swiadomosci ludzkiej trwa wiele lat. Najgorsze jest to, ze rodzice przekazuja dzieciom stereotypy itp, ale moze kiedys za parenascie lat nasz narod cos zrozumie. W nas cala nadzieja :P
I jeszcze parę comig out-ów by się przydało (jak w hiszpanii) aby uświadomić rodakom, że wiele ludzi kultury i życia publicznego to homoseksualiści (ojej normalni, nie????)......
Lothriel, może cię to ucieszy, że np. tam, gdzie ja się trochę poruszam, czyli na gruncie historii literatury, ma miejsce taki ruch odkrywania i naświetlania interpretacyjnego pod tym kątem różnych twórców. To jest oczywiście już długotrwała tendencja, ponieważ wyjątkowo płodna jeśli chodzi o możliwości interpretacyjne (bo jednak takie aspekty są najsłabiej opracowane i jak ktoś się podejmuje opisania, to ma duże rejony), ale poza tym też atrakcyjna jako ciekawa. Ważne tu jest to (wyjaśniam dlaczego o tym piszę), jakie to ma skutki. Otóż to jest takie odświeżające twórczość, to jest takie jej odkurzenie. A jeżeli wiele osób nagle jest zainteresowanych twórczością własnie dlatego, że tak się o danym twórcy gdzieś pisze i oni to naraz odkryli, no to to jest chyba pozytywne i świadczy o braku uprzedzeń w pewnych kręgach (a nie ma to znamion mody czy kabotyństwa), o otwartości i pragnieniu dialogu, o ciekawości człowieka z jego odmiennością (ale w tym neutralnym sensie: wyjątkowością).
Gdyby taki coming out łączył się z otwartym przyjęciem i beż żadnych szykan, to z pewnością dowiedzielibyśmy się o wielu sławnych postaciach. Tymczasem większość społaczeństwa nawet nie wie, że chciażby sławny Michał Anioł (autor fresków w kaplicy syksyńskiej) równiwż był gejem.
ooo to mnie zaskoczyłeś Michał Anioł? A kto jeszcze z takich osobowości raczej znanych?
Kto jeszcze: na. Piotr Czajkowski, Leonardo da Vinci chyba nie musze ich przedstawiać :D
Hej!Pozdrawiam cię serdecznie.Widać że znasz się na rzeczy.Jak to miło przeczytać tak mądrą recenzję po tylu plugawych przezwiskach jakimi został obrzucony ten piękny film.Bo co z tego, że to byli homoseksualiści?Oni się kochali, a miłość jest najważniejsza.Utolerancyjnił mnie ten film, jeśli można tak powiedzieć.A scena przywitania po latach jest moim zdaniem jedną z najpiękniejszych scen miłosnych w historii kina.
Może wiesz jak się nazywa książka na podstwaie której powstał film?
Nie książka, ale opowiadanie;) Ja właśnie dzisiaj je znalazłem, ale w wersji angielskiej (podobno w Polsce nie zostało wydane). Poszpraj w internecie, a na pewno coś znajdziesz;) Jak nie to pytaj dalej- chętnie pomogę.
Nowela A.Proulx ma tytuł "Brokeback Mountain"(tak pisze u mnie w kinie na plakacie)