Film-perełka, by nie powiedzieć - ogromne "perlisko". Zagęszczenie gigantów srebrnego ekranu (DeVito, Spacey, Basinger, Crowe, Pearce) przechodzi ludzkie pojęcie, fabuła z tych najwyśmienitszych, o czym świadczy fakt, że prawdziwe upojenie wszelkimi jej smaczkami i wątkami przychodzi dopiero po trzecim "L.A." obejrzeniu (co nie znaczy, że zawiła i wydumana, lecz właśnie inteligentna i doceniająca zdolności intelektualne widza). Fakt, film do kina mega-ambitnego zaliczyć trudno i żadnych głębszych myśli doszukiwać się w nim nie należy, bo zwyczajnie nie warto - wystarczy, że jest tym, czym jest - świetną rozrywką na naprawdę wysokim poziomie. Oscar dla Kim, to jedna z lepszych decyzji, jaką udało się podjąć członkom Akademii, nie do przecenienia również występy Russela (ach...jaki on męski) i Guy'a, który nawet w obciachowych okularach wygląda jak najnowszy model Kena, co akurat wcale największym atutem tego pana nie jest. Ciemne strony działalności stróżów prawa - oto coś, czego w wydaniu USA nigdy za wiele ;-).
A tak już zupełnie na marginesie. To skandaliczne, co robią z filmami niektóre stacje telewizyjne. One je zwyczajnie cenzurują!!! Oglądałam już ten film wcześniej i wiem, że zawierał co najmniej jedną scenę więcej, niż miałam przyjemność widzieć ostatnio w TV4 i trochę mnie to, mówiąc szczerze, wkurzyło. What's up???