PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=779394}

Tamte dni, tamte noce

Call Me by Your Name
7,6 125 078
ocen
7,6 10 1 125078
7,7 51
ocen krytyków
Tamte dni, tamte noce
powrót do forum filmu Tamte dni, tamte noce

Film jest pięknie zrobiony, trochę jak matrioszka w swojej spójnej całości, jak i w poszczególnych scenach: to podróż przez historię, muzykę, sztukę, filozofię - ponad  dwadzieścia wieków kultury europejskiej wstecz do starożytności. W każdym kadrze są piękne małe szczegóły, jak kontrapost Olivera słuchającego gry na fortepianie (nic, nawet pozycja ciała aktora, trzymana w ręku książka, plener, padanie światła, słowo nie jest przypadkowe) - patrzysz na tak ustawione ciało, wiesz, że to nie przypadek i przychodzi ci na myśl sztuka antyczna i renesansowa, historia muzyki i intelektualna gra/fascynacja bohaterów. Widzisz książkę nawiązującą do Heraklita z Efezu i o nim Olivera rozważania i łapiesz w lot, jak bohaterowie widzą siebie nawzajem, zobaczysz "Armanace" Stendhala czytane przy śniadaniu, a stąd niedaleko do pytań o przyczyny i znów do niewydanego "Oliviera"(!) Claire de Duras; albo nawiązania do judaizmu... I tak analogie, intelektualne igraszki bohaterów miedzy sobą i twórców filmu z widzami. No bo jak Stendhal, to i syndrom Stendhala, a patrząc na bohaterów ukazanych, jako odwzorowanie antycznych posągów sami niemal możemy doznać takiego efektu! I tak dalej....

Kurczę, ten film ma tyle warstw! Od estetycznej, coraz głębiej, aż po najbardziej intelektualne, czy symboliczne. Zależnie od wrażliwości, oczytania, wykształcenia każdy znajdzie mniej lub więcej pokładów znaczeń. Jakby twórcy w każdym kadrze rzucali wyzwanie widzom, igrali z nimi... Zaczynając od przepięknych zdjęć (scena na placu jest po prostu świetna, pięć minut w jednym szerokoplanowym ujęciu, co robi niesłychane wrażenie!) i ścieżki dźwiękowe, świetnej gry aktorskiej całej obsady (nawet rola ogrodnika świetnie zagrana!) i scenariusza Jamesa Ivory'ego (Oskar za najlepszy scenariusz adaptowany; nawiasem mówiąc, z którego Luca Guadagnino, reżyser, wyciął więcej niż połowę słów, co dodało głębi i zmusiło w pewien sposób aktorów do pokazywania wszystkiego inaczej, w drobnych gestach, niuansach, czasem w improwizacji).

Myślę, że tak jest z każdym dobrym dziełem sztuki: ma odbiorcę poruszyć, zmusić do myślenia, powątpiewania i wreszcie sprawić, by sam doszedł do własnych, unikalnych wniosków. Trochę tak, jak Sokrates robił z całym sobie współczesnym społeczeństwem Aten, a w konsekwencji z całą naszą Zachodnią cywilizacją – żądłem ironii wybijał ludzi z ich utartych schematów myślowych, prowokował ich do zadawania pytań i poszukiwania prawdziwych, mających znaczenie odpowiedzi. Tak jest z literaturą i sztuką, i tak też jest z tym filmem. Oglądając go nie czułam się zmuszona przyjąć jakiś konkretny punkt widzenia, czy zgadzać się z autorami w 100%. ale raczej jakby rzucono mi wyzwanie, bym znalazła własną interpretację, bym zadała takie pytania, których wcześniej nie zadawałam. To jakby zachęcało do większej intelektualnej otwartości i do zastanowienia nad bardzo różnymi rzeczami

Relacja miedzy bohaterami na pewno nie jest współczesną „historią gejowską” (na szczęście daleko mu do agitki!).  Jak obejrzałam film ten miesiąc temu po dwóch latach przerwy scena po scenie, doszłam do wniosku, że on jest wyjęty jakby z Dialogów Platona, i homoseksualizm jest tak potraktowany, jak właśnie element kulturowy, intelektualna gra, dopełnienie tego antycznego ideału "wychowania", edukacji elit. Tu chodzi także i o tę grecką ideę, gdzie traktowano tego rodzaju relacje nie jako orientację, lecz świadomie jak konstrukt kulturowy. Jakby mężczyzna szukał w drugim odbicia siebie (stąd tytuł "Call me by your name", też jakoś nawiązujący np. do historii o Aleksandrze i Hefajstionie) . Jakby chciano w filmie pokazać to, co hellenistyczne w kulturze, ale zapytać i o nas dzisiaj i o rodziny, społeczeństwo, oraz w ogóle o to co jest uniwersalne w każdym człowieku niezależnie już od preferencji, czy wyznawanych zasad.

Na koniec jeszcze dodam, że nie ma tam scen, które kogokolwiek mogłyby urazić, budzić niesmak, zażenowanie czy byłyby zbyt dosłowne. Film w każdej ze swoich warstw jest arcydziełem. "Call me by your name" nie da się dobrze opowiedzieć. Trzeba to zobaczyć.

P. S. Na londyńskiej konferencji prasowej Armie Hammer został spytany o tweetową burzę z Jamesem Woodsem i o to, jak postrzega rolę "Call me by your name" w dyskusji na temat podwójnyc standardów i społecznych uprzedzeń. Zacytuję więc na koniec słowa Hammera z tej właśnie konferencji, w oryginale: "I think that's one of really powerful things about art and it's a beautiful thing that can be an outcome when something goes so right... You have an amazing artist sort of helming something... You get reactions from people and that's exactly what you want from art. I think if this movie can challenge a perspective or what someone things or allow someone to think from someone else's shoes... I think that's an amazing testament to what Luca was able to do."

Jego odpowiedź jest znamienna i dobrze oddaje to, co także ze mną zrobił ten film. Bo przecież właśnie taką ma moc: zmienił mnie, sprawił, że otworzyłam się na inne perspektywy. W pewien sposób przenicował mi serce, duszę, mózg...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones