Nie oglądam filmów ze względu na aktorów czy reżyserów, chociaż oczywiście i tak się zdarza. W wypadku "Tataraku" nie miało dla mnie znaczenia, że główną rolę odgrywa Krystyna Janda, a reżyserem jest Andrzej Wajda. Akurat zdarzył się dla mnie taki dzień, że miałam ochotę na polskie kino (Tak wiem, jak to możliwe? Sama nie wiem.).
Przeczytałam trochę tematów na forum i spotkałam się tak na prawdę tylko z dwiema opiniami, że ten "film" to arcydzieło i jest sławiony, wychwalana, wynoszony normalnie pod niebiosa, albo, że to była strata czasu. Cóż arcydziełem bym tego nigdy nie nazwała, stratą czasu jednak też nie (pomimo niskiej oceny).
Włączyłam film, zaczął się od wypowiedzi Pani Jandy, stwierdziłam więc, że będzie to historia w oparciu o autentyczne wydarzenia. Potem zaczęła się ta "filmowa" część i pomyślałam: "ok, czyli to będzie takie bardziej backstage'owe", po czym zaczęła się ta filmowa faktycznie filmowa część, która zmieniła moją koncepcję i już tylko czekałam na rozwój wydarzeń.
Po pierwsze część "dokumentarna" , która zawierała komentarze o autentycznych przeżyciach Krystyny Jandy, była na prawdę dobra. Pełna emocji, przekazu, z historią i nie ważne, że wielu ludzi mogłoby opowiedzieć taką samą, albo nawet gorszą, tragiczniejszą, bardziej drastyczną, ale sposób w jaki aktorka mówi o swoim bólu, o tym odrętwieniu, niedowierzaniu, o swoim życiu jest ujmujący. Niestety na tym się kończą moje pochwały, bo zaczyna się część "filmowa". Tu niestety zawiodłam się całkowicie. Sceny bezsensowne, odrealnione, przesączone chłodem, zimnem, czymś na wzór obojętności. W momencie gdy myślałam, że historia nabierze jakiegoś tempa, że zacznie się coś dziać. "Film" się skończył. Pozostawiając niesmak. Do tego zdjęcia mnie zdecydowanie nie zachwyciły, muzyki nawet nie pamiętam (a film oglądałam dwa dni temu), co oznacza, że również nie była powalająca. Stąd ocena 4/10.