Długo czekałem na ten film. Nie tylko dlatego, że lubię Iwaszkiewicza, ale również ze względu na Wajdę, Jandę i zauważone gdzieś-tam-kiedyś zdjęcia z tego filmu. Właśnie go obejrzałem i muszę przyznać, że film jest wart przy nim usiąść chociażby dla samych zdjęć, które zdecydowanie powalają. Wszechogarniające różne odcienie zieleni potrafią zachwycić. I to chyba jedyny zachwyt związany z tym filmem. Cała reszta sprawia wrażenie jakiegoś nieporozumienia.
Nie ulega wątpliwości, że film ten jest filmem wysoce osobistym, a jak mogliśmy tego doświadczyć przy okazji "Katynia", n i e p o w i n n o s i ę robić filmów osobistych. Z zażenowaniem wysłuchiwałem kolejnych monologów Krystyny Jandy. Przecież tak być nie powinno. Przecież ona jest inteligentną, znaczącą kobietą. A tu nagle tak bardzo osobiste wyznania, tak dalece intymne, że bałbym się o nich myśleć.
Śmierć najbliższej osoby i przeżycia z nią związane, nie powinny być w t a k i sposób manifestowane. Zrozumiałym jest, że Janda chciała dobrze, tzn. chciała sobie jakoś sama z tym wszystkim poradzić, liczyła chyba na swoistego rodzaju rozrachunek. Niestety, film (nawet taki o umieraniu) nie jest odpowiednim miejscem ku temu.
Inną kwestią jest szkielet filmu (PółFabułaPółDokument), który wprowadza chaos i niejako profanuje to co miało być świętością dla pani Krystyny Jandy. Bo przecież są to sprawy naturalne, których nie dość, że grać nie trzeba, to w dodatku grać ich się nie powinno.
Oskar za zdjęcia.
Kto powiedział, że bólu nie powinno się manifestować? Gdzie to jest napisane? Jest jakaś ustawa regulująca to zagadnienie? W innych dziedzinach sztuki można, w filmie nie?
Nie powinno się o czymś mówić, bo ja tego bym nie powiedział, bo ja tego się boję? Z osobistymi rzeczami jest tak, że możesz nimi rozporządzać według własnego uznania, możesz je sprzedać, podarować, zniszczyć, schować. A jeśli ktoś obdarowany nie zechce ich przyjąć to już jego sprawa.
A gdybyś nie wiedział, że Janda mówi o sobie, gdybyś oglądał film w przekonaniu, że jest to tylko czyjeś wyobrażenie uczuć. Co powiedziałbyś wówczas?
Bez urazy, ale bardzo osobiście ci powiem, bardzo nie podoba mi się takie podejście do tematu.
Mam wrażenie, że doszło do pewnego nieporozumienia. W swojej wypowiedzi nie oceniałem ekshibicjonizmu emocjonalnego Krystyny Jandy, a jedynie film. Oczywiście, że można manifestować swój ból w filmie, tak jak i w innych mediach kultury. Chodzi mi bardziej o to, że film "Tatarak" stracił na eksperymentalnych wstawkach monologów Jandy. Gdyby nie one, byłaby to zapewne bardzo dobra ekranizacja (może nawet na miarę "Popiół i diament") ciekawego opowiadani, którego tematem jest śmierć. Temat jest na tyle głęboki, że nie potrzebne wydają się wycieczki do życia osobistego odtwórczyni głównej roli. Ponadto, nie wydaje Ci się, że w tym wypadku pomieszanie dokumentu z filmem fabularnym prowadzi do odczucia wręcz przeciwnego niż to, które było (prawdopodobnie) zamierzone? czy nie jest przypadkiem tak, że sprawy, których grać (w senie kreowania) nie trzeba, bo są prawdziwe i jako takie "czyste", gdy zaczynają być grane stają się niejako "słomiane"? Po co to całe zamieszanie z biegającym w tle Wajdą i ekipą filmową? Po co to udawanie?
Odpowiadając na Twoje pytanie ("A gdybyś nie wiedział, że Janda mówi o sobie, gdybyś oglądał film w przekonaniu, że jest to tylko czyjeś wyobrażenie uczuć. Co powiedziałbyś wówczas?"): powiedziałbym, że jest to dobrze Z A G R A N E (udane/wykreowane), ale przecież szum zrobiony wokół tego filmu i wspomniane już przeze mnie wstawki z ekipą filmową nie pozwalają na takie podejście do sprawy.
Według mnie, dobrym rozwiązaniem byłoby zrobienie porządnej ekranizację "Tataraku" (która była na "wciągnięcie ręki"), a OBOK obszernego materiału z gatunku "za kulisami", w którym zawarłoby się wszystko to co z samym tekstem Iwaszkiewicza nie jest bezpośrednio związane. Wówczas z przyjemnością obejrzałbym powrót Mistrza ekranizacji, a przy okazji pozwolił sobie na chwilę zadumy nad niewątpliwie tragicznymi okolicznościami towarzyszącymi powstawaniu samego filmu.
W całej rozciągłości zgadzam się z barrabarbarem. Bardzo chciałam obejrzeć ten film, wiele o nim słyszałam, wiedziałam, że przedstawia tragiczną historię, która w jakiś sposób związana jest z osobistymi przeżyciami aktorki i byłam ciekawa tego obrazu, o którym zrobiło się tak głośno. Słyszałam różne opinie na temat tego, że Krystyna Janda podjęła się zagrania takiej roli. Że odważna itp... Film zaskakuje, to trzeba mu przyznać. Nie spodziewałam się jednak, że tak będzie to wyglądać i zgadzam się z barrabarbarem pod tym względem, że przedstawione w filmie przeżycia zostały w pewien sposób... jakby sprofanowane... przynajmniej jak dla mnie, bo nie chciałabym popełnić tu błędu w nazywaniu cudzych odczuć, bo u barrabarbara nie padło chyba konkretnie słowo profanacja. W każdym razie dla mnie było to wtargnięcie, zbyt nachalne i brutalne wtargnięcie w bardzo intymne przeżycia aktorki. Podjęła się jednak tej roli, zagrała to, ale mnie zaskoczyła. Zaskoczył mnie Wajda i cały Tatarak. Uważam, że zrobienie materiału filmowego z takich emocji i takich przeżyć i takie przedstawienie tego wszystkiego łamie tu jakąś konwencję... Gdyby rzeczywiście było to pokazane tylko jako fikcja, gdyby było po prostu zagrane, a jedynie w świadomości widza byłoby to powiązane z prywatnym życiem pani Krystyny Jandy, to uznałabym ten film za piorunująco dobry. Ale takie wtargnięcie w przeżycie i rozdrapanie go na ekranie żywcem... Nie do końca mi to smakuje... Albo zostałam w tyle ze swoimi konwencjami...