Tytułu "Teksańska masakra" nie trzeba nikomu przedstawiać. Zwykle ten tytuł wzbudza śmiech, ale wszyscy zawsze pytają, także i mnie: "oglądałeś ten horror?" - czyli wiedzą, że ten film musi być brutalny, lub mieć jakiś czynnik robiący z niego horror. I owszem, ten tytuł nim jest. "Początek" jest kolejną odsłoną słynnej serii, tyle że na fali remake'owej i ten film raczej tym remake'em jest. Więc - aktorstwo i dialogi leżą, są tak przeciętne że klękajcie narody. Fabuła schematyczna, dużo gore - jednak to gore jest plusem, bo krwawe sceny robią wrażenie. Tu się nic nie dzieje przez godzinę, jedynie "niesprawiedliwe" zachowanie szeryfa, Leatherface'a mało. Główny morderca wchodzi w ostatnich 30 minutach do ostrej akcji, pełnej krwi i brutalności - to nawet niezłe. Tyle, że akcja jest tak szablonowa, początek filmu mi się nawet podobał, bo co nieco z historii Tommy'ego mamy, ale reszta idzie równolegle - schemat i schemat. Ja się na takich filmach wynudzam tylko. Nie ma takiego katowania jak "Kiedy dzwoni nieznajomy", ale i tak monotonia jest.