Obejrzałam po raz kolejny oryginał Hoopera, który należy do moich ulubionych filmów, i o którym mogłabym wiele napisać, ale nie w tym rzecz. Zastanawia mnie, dlaczego twórcy "Początku" robią coś jak "the beginning of the "remake"", a nie nawiązują w ogóle do klasyku z 1974.
Dowiadujemy się, jak przybrany tatuś tudzież wujek Leatherface'a został szeryfem, ale u Hoopera głowa rodziny nie nosił munduru a prowadził stację benzynową. Nie było też tam żadnych kobiet, można się zastanawiać, czy matka Skórzanej Twarzy zmarła w połogu czy porzuciła rodzinę, tak czy inaczej w skład kanibalistycznej rodzinki wchodzą sami panowie: ojciec, jego dwaj synale (w tym Leatherface) i mocno zasuszony dziadunio.
Właśnie, Leatherface w oryginale ma brata, jego imię nie pojawia się ani razu, szkoda, bo jest nieźle pokręcony - lubi się okaleczać, fotografuje zwłoki i wykorzystuje ludzkie kości w swym rękodziele artystycznym. W ogóle zbliżenia na gnijące szczątki, kurze pióra, robaki, martwe zwierzęta i ozdóbki z kości - czynią z dzieła Hoopera obraz niezwykle wysmakowany, czego nie można powiedzieć ani o remake'u ani o "the beginning".
Podsumowując, wielka szkoda, że "Początek" jest adresowany tylko do tych, którzy widzieli remake, bo dla wielbicieli oryginału Hoopera nie ma on wiele do zaoferowania.