Nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań co do tego filmu. Nie mniej jednak oczekiwałem go. Rozpoczyna się od wspomnienia masakry z 1974 roku. Dalej twórcy wstępują na bardzo udeptany grunt. Nowa „Masakra” momentami idzie tropem Halloween z 2018 roku, ponieważ pojawia się postać z oryginalnego filmu, która chce zabić Leatherface’a podobnie jak Laurie Strode chce na zawsze pozbyć się Michaela Myers’a. W Halloween wszystko praktycznie gra, jest spójne i dobrze się to ogląda. Tutaj jest o tyle gorzej, że wiele rzeczy mamy nagle z tzw. „dupy”. Ot wymyślono grupę przyjaciół – ktoś musiał być ofiarą… którzy są tak bezpłciowi, że zbytnio mnie nie obchodziło kto przeżyje a kto zginie. Najbardziej obiecująca była postać Richtera, która jak pozostałe postaci nie grzeszy jednak rozumem. Filmowi brakuje większego polotu, który próbuje maskować sceną w autobusie – o jedynym plusie tej sceny za chwilę, ale również poszczególne postacie drugoplanowe są prostu głupie. Plusem filmu jest naprawdę spoko Gore. Obrażenia i śmierci postaci potrafią zrobić wrażenie, a wracając do autobusu to mamy fajną sekwencję masakry – dość kreatywną bo jucha leje się strumieniami. Jeśli potraktować by ten film jako samodzielny projekt nie związany z oryginałem i dołożyć coś kreatywnego byłby niezły horror. A tak mamy Laurie Strode w wydaniu teksańsko-masakrycznym.