Nie. Nie chciałem obejrzeć wielkiego widowiska o bitwach, o jakimś niesamowitym wojowniku i naciąganych dla kasy sukcesach. Ale nie sądziłem też, że film o Templariuszach będzie się składał w 3/4 z opowieści o młodym człowieku i przedłużających się scenach między etapami jego życia, a niecałe pół godziny będę oglądał jakiekolwiek jego działania związane z tym zakonem.
Popatrzcie na opis: "Arn, syn wysoko postawionego szwedzkiego szlachcica, jest edukowany u monastery. Zostaje wysłany do Ziemi Świętej jako rycerz templariuszy, aby odbyć pokutę za zakazaną miłość". A teraz wam powiem - w tym tekście zostało umieszczone 100 ze 140 minut filmu. Słowo daję! Gdy skończyłem oglądać ten film, zacząłem się zastanawiać - dlaczego? Dlaczego tak on został skonstruowany? I przychodziło mi na myśl głównie jedno - autorzy po prostu nie mieli możliwości albo pomysłu, by nakręcić sceny realnie związane z pobytem faceta w Ziemi Świętej wśród Templariuszy, więc po prostu przedłużali jak tylko się dało każdy wątek związany z jego dorastaniem i miłością.
Wyszło na to, że pośród długich scen, ważne motywy stawały się ułamkami jak w serialu wenezuelskim, a oglądający wciąż i wciąż czeka na następne wydarzenie. A gdy się go doczeka, choć jest ważne, ciekawie pokazane i naprawdę wygląda dobrze, szybko znów zaczyna myśleć o kolejnej ważnej scenie, bo po raz kolejny w nieskończoność ciągnie się scena tylko obrazująca naukę walki mieczem, podróż po lesie albo zebranie...
Zawiodłem się i to bardzo. Pomimo bardzo dobrej pracy kamery, muzyki, całej perspektywy historii związanej z młodym człowiekiem i jego - jej ekranizację można by skrócić o wiele i dodać na przykład to, jak ten "wygnaniec" zaaklimatyzował się na odległej ziemi w zakonie rycerskim i jak stał się rycerzem, dla którego szacunek miał nawet wódz najeźdźców. A i wtedy czegoś by tu brakowało, ale przynajmniej oglądałoby to się jako całość, a nie jako zlepek historii przedzielony nudnymi, nic nie znaczącymi obrazami czegośtam. I wcale nie trzeba by tu jakiś spektakularnych pojedynków, majestatycznych zwycięstw i przepełnionych efektami specjalnymi średniowiecznych walk...
4/10 - może to nisko, biorąc pod uwagę niektóre moje oceny - ale ten film jest po prostu sporo poniżej moich oczekiwań...
Spodziewałeś się czegoś innego i rozumiem dlaczego. Mam na myśli drugie zdanie - film o Templariuszach był filmem o dorastaniu jednego rycerza i jego perypetiach.
To wina polskiego tłumaczenia. W oryginale film się nazywa ''Arn'' czyli imię głównego bohatera, więc jak tytuł wskazuje film opowiada o jego życiu. :) Nie wiem dlaczego polskie tłumaczenie tytułu to ''Templariusze...''. Jednoznacznie wprowadza to w błąd. Być może chcieli w ten sposób przyciągnąć większą widownię...? Zdarza się niestety.
MOże specjalnie jakoś ten film mnie nie rozczarował, bo i wielkich oczekiwań co do tej produkcji nie było. W sumie fajna historyjka, której głównym wątkiem jest raczej miłość, aniżeli służba w zakonie templariuszy. 2 godzinki stracone??? - chyba nie, gdyz film ogląda się dość przyjemnie, ale i tez tak szybko jak się on kończy, tak szybko pamięć o nim ginie. Niewątpliwa zaleta, to piekne krajobrazy i ładna muzyka. Ode mnie 6/10.
A i wtedy czegoś by tu brakowało, ale przynajmniej oglądałoby to się jako całość, a nie jako zlepek historii przedzielony nudnymi, nic nie znaczącymi obrazami czegośtam.
Być może jest tak dlatego że film został właśnie zlepiony z dwóch części. Oglądałem wersję dwuczęsciową i zapewniam że jest bardzo dobra. Pewnie wszyscy ogladali Potop. 316 minut. Proponuję wyciąć 150 minut. Ciekawe jak by sie wtedy oglądało.